01/15/2016

Dziennik Arabelli #2 Wirus zmian.

Arabella O’Baker
Zapisz się na newsletter i otrzymuj specnewsy

To miał być miły i spokojny dzień. Planowałam same nudy czyli spacer, zakupy obiadowe itp. Jedynym szaleństwem miało być ewentualne wyjście na siłownię. I jedynym problemem, oczywiście, jeśli bym się na to zdecydowała.

Niestety, dopadł nas wirus zmian.

Zaatakował zupełnie znienacka. Po tym wszystkim, co wydarzyło się nam przez ostatnie dwa lata powinnam być już odporna. Częściowo jestem, choć zupełną odporność chyba trudno zdobyć. Zresztą zależy, co się rozumie pod pojęciem odporności na wirus zmian? W idealnym świecie powiedziałabym, że brak jakiejkolwiek negatywnej reakcji, zdziwienia, wręcz entuzjazm, dreszcz podniecenia na nowe. Jednak do idealnego świata mi jeszcze sporo brakuje. Jako SpecBabka mam stosunkowo młody staż. Cały czas się uczę podchodzić do zmian jak do wyzwań. Na pewno reaguję inaczej niż kiedyś. Nie rozdzieram już szat, gdy nadchodzi niespodziewane. Nie płaczę, nie popadam w marazm, nie snuję negatywnych scenariuszy. Naprawdę staram się, po odparowaniu pierwszych negatywnych emocji, zewrzeć w sobie, dostrzegać w tym, co się wydarzyło jakiś głębszy sens. Zadaję sobie pytanie, co mi ta sytuacja daje, czego mnie uczy… Muszę jeszcze popracować nad tą zupełnie pierwszą reakcją, którą jednym zdaniem można opisać: ku*** m**, jak to możliwe? Dość długo (czyli mniej więcej od pół roku, od kiedy mojego męża „znowu zwolnili”) nic się u nas nie zmieniało. Wiedliśmy spokojne życie. Oczywiście planowałam zmiany, bo stabilizacja mnie nudziła ogromnie. Zastanawiałam się co dzień, a może by to, a może by tamto… Kombinowałam, przestawiałam, tworzyłam różne scenariusze, ale tylko w głowie. Tak naprawdę powoli zaczynałam odczuwać stabilny grunt pod nogami. Taki paradoks, że z jednej strony upragniona stabilność daje poczucie bezpieczeństwa. Jednak jeśli zaczyna trwać choć chwilę dłużej zaczynam marudzić i narzekać. Brak nowych wyzwań przeradza się w życiowe znużenie. Jak już wielokrotnie czytałam: „mózg nie znosi pustki”. Jeśli tylko nie podejdę w odpowiednim momencie wyzwań, zaczynam sama wymyślać sobie problemy. Nie jestem jakimś wyjątkiem, zdaję sobie sprawę, że te uniwersalne prawa działają na każdego. W każdym razie chyba dotarłam do takiego momentu w życiu. Ale z drugiej strony, tak bardzo potrzebowałam czegoś stabilnego. Dawało mi to upragniony odpoczynek. Czułam w końcu, że jest jakiś punkt zaczepienia. Jakaś ostoja. Osiadłam na spokojnej wyspie z widokiem na morze i przestronnym, ciepłym wnętrzem. Niestety, już koniec tygodnia zapowiedział nadejście wirusa zmian. Co prawda naiwnie myślałam, że może tym razem nas ominie. Może zaraziliśmy nim osoby, którym te zmiany jakoś w dłużej perspektywie wyjdą na dobre? Bo przecież zmiana, nawet ta najbardziej bolesna, której w danym momencie nie rozumiemy zupełnie, coś nam daje. Nawet jeśli wydaje się, że coś odbiera, to jednak w zamian pozostawia przynajmniej jakąś lekcję. Dobrze, jeśli po czasie potrafimy wyciągnąć wnioski.

Poniedziałek.

Niespodziewana wiadomość od siostry z Poznania: „ciocię G. zwolnili”. Nienawidzę jak kogoś zwalniają. Zawsze mam to dziwne uczucie w ciele, jak słyszę, że kogoś zwolnili. Takie niepokojące ciepło w okolicy mostka. Brrr. Ciocia pracowała wiele lat w firmie państwowej jako księgowa. Trudno jest mi ocenić jej poziom kompetencji. Jednak zaskoczyło mnie jej zwolnienie. Jeszcze dwa tygodnie temu się widziałyśmy. Powiedziała wtedy: „Mam nadzieję, że mnie nie zwolnią, oni tam mają swoich na to miejsce”. Pomyślałam, że przesadza. Dlaczego mieliby ją po tylu latach zwolnić? Dziś przychodzi wiadomość, że ją zwolnili. W pierwszym odruchu pomyślałam, że wykrakała sobie. Szybko jednak pokusiłam się o głębszą refleksję (choć „wykrakania” nie wykluczam, zwłaszcza, jeśli wierzyć w przyciąganie złych lub dobrych rzeczy itp.). Może wiedziała coś więcej i dlatego tak mówiła? Może faktycznie „mają swoich”? Trudno ocenić, zwłaszcza na odległość. Sytuacja z perspektywy cioci trudna, nawet bardzo. Kobieta 50 plus, z dużym doświadczeniem, jednak bez dyplomów. Ta zmiana daje jej wiele szans. Pytanie, czy uda jej się w miarę szybko wznieść ponad dzisiejszy poziom rozpaczy? Ponad to odrzucenie, które ją spotkało? Czas pokaże. Było mi przykro jednak pod koniec dnia doszłam do wniosku, że to nie mój bezpośredni problem. Zdystansowałam się. Przemknęła mi przez głowę myśl, że jednak warto się wziąć za własny biznes. Zapisałam w kalendarzu dużymi literami: ZAŁOŻYĆ FIRMĘ. Kolejny dzień odciągnął mnie bieżącymi dystraktorami w postaci marudzącej Buły (tak nazywamy aktualnie z mężem naszą córkę, bo je dużo chleba i ogólnie „bułuje” – czytaj marudzi) od dalszego działania. Popadłam w rutynę na nowo. Czyli rutynowe snucie planów na „już niebawem”.

Środa.

Kolejna wiadomość od siostry z Poznania. Moja siostra niczym Hermes przekazuje w tym tygodniu złe wiadomości. Wirus zmian znalazł kolejną ofiarę. Nasza kuzynka, z którą notabene widziałam się na tym samym obiedzie co z ciocią G., rozstała się z facetem, który odszedł z jej przyjaciółką. W pierwszym odruchu pomyślałam, że jednak te historie, których najbardziej się obawiam, komuś się przydarzają. Moja mama często powtarzała: „Uważaj, na przyjaciółki” a ja zawsze byłam zazdrosna o swojego męża. Muszę przyznać, że było to dość męczące, ten ciągły brak zaufania i to życie w ciągłej podejrzliwości. Dopiero niedawno uzmysłowiłam sobie, że żyję z wyniszczającym przekonaniem. Bo przecież, do tanga trzeba dwojga. Niedawno usłyszałam, że zdradzić można kogoś nawet w windzie. Wystarczy kilka minut. Prawda. Wkurzyło mnie to i przestraszyło. W pierwszym odruchu zapytałam męża, czy ma w pracy windę, tak na wszelki wypadek. Jednak wiem, że nie tędy droga. Im bardziej kontrolujesz, tym bardziej osoba kontrolowana szuka wolności, takie słowa przeczytałam niedawno na blogu SpecBabki. Brzmi sensownie. Postanowiłam od tego czasu spojrzeć racjonalnie na sprawę. Nie jest łatwo zmienić wieloletnie przekonania, jednak się staram. Co do mojej kuzynki, pojawia się pytanie, czy kolejnym razem uda jej się związać z kimś bardziej wiarygodnym? Czas pokaże. Zdystansowałam się ponownie. Odetchnęłam z ulgą, mimo wszystko. Wysnułam dość pochopne wnioski, że tym razem wirus zmian grasuje w innej okolicy, więc może nas ominie? Może historia cioci i kuzynki „wystarczy”, w końcu spotkały je bardzo życiowe zmiany…

Dziś.

W tym momencie wracam do początku opowieści. Do dnia dzisiejszego. Zaczął się jak co dzień. Leniwie. Plany prawie żadne. W południe pewna niespodzianka. Wiadomość od nowo poznanej koleżanki ze SpecBabka Camp. Na fb dostałam wiadomość o treści: „Podaj mi swój numer telefonu, chciałabym zadzwonić.”. Odczułam lekkie podniecenie. Ciekawe, o czym chce rozmawiać? Tak nagle? Może ma jakąś propozycję? Zaraz potem zaczęłam popadać w lekkie podenerwowanie. A może coś się stało? Może jej dzieci mają zakaźną chorobę i chce mnie ostrzec? Zaczęłam w pośpiechu oglądać swoje ciało, czy nie mam wysypki. Mogła to przecież być ospa, albo różyczka… Od tego momentu czekałam na telefon w napięciu. W końcu zadzwoniła. Ma taki niski, kojący głos. Poczułam jak uśmiechała się wypowiadając pierwsze zdanie. Ufff. To nic takiego, po prostu chciała pogadać. To ten typ co nie lubi pisać, woli dzwonić. Gadałyśmy chwilę o sprawach egzystencjalnych. O zmianach. O tym jak pokochać siebie, jak zaakceptować. Umówiłyśmy się na dłuższą rozmowę. Dało mi to do myślenia. Wyszłam z Bułą do sklepu na autopilocie. Musiałyśmy coś kupić na obiad. Intensywnie myślałam o tym co powiedziała mi koleżanka. Może faktycznie nie kocham siebie? Może to by rozwiązało moje problemy? Nagle sms, tym razem mąż napisał: „Jesteś na skype? Jest sprawa.”. Zabrzmiało złowieszczo. Odpisałam, że wyszłam po zakupy pytając jednocześnie czy coś się stało. Nie odpisał od razu, więc zaczęłam się zastanawiać. Czy go czasem nie zwolnili? Może teściowa miała jakieś dylematy przed przyjazdem? Niepewność narastała. W końcu dostałam sms: „Gość z kubka napisał, że nie wynajmuje już dłużej mieszkania. Musimy się wyprowadzić”. Znów to niemiłe uczucie gorąca w mostku. K****, tylko nie mieszkanie, pomyślałam ze złością. Jedyna rzecz, której byłam na 100% pewna. Znów wyprowadzka. Szukanie nowego miejsca. Niepewność. Rozejrzałam się wkoło. Zobaczyłam te obsrane, zimne, wilgotne domki z papendekla. Ogarnęła mnie wściekłość. A już miało być tak wygodnie. Spoglądanie co dzień na morze przez okno. Pisanie książki, bloga, czegokolwiek. Powolne poszukiwanie pracy lub zakładanie firmy. Pokochanie siebie… A tu zmiana. Wali mi w pysk. Nie czeka. Nie pyta czy może, czy mam ochotę. Po prostu coś się zmienia. Dziś jestem wściekła, bo los odbiera mi to, co tak lubiłam. Jednak jest postęp. Nie rozdzieram już szat, nie popadam w marazm. Pozwalam sobie na zdrową wściekłość. Daję ujście emocjom, które się pojawiły. Staram się jednak, aby ten stan nie zawładnął mną na dłużej. Wiem, że jak tylko minie pierwsza wściekłość przyjmę to jako wyzwanie. Zacznę cieszyć się na nowe. Będę ciekawa. Wiem też, że na pewno znajdziemy nowe lokum. W końcu obiektywnie rzecz biorąc, to tylko zmiana mieszkania. Wiem, są w życiu większe problemy. Ta zmiana znów mi o tym przypomina. Myślałam przez chwilę, że „złe czasy” są już za nami. Okazuje się, że stabilność i spokój, który mamy są takie kruche. Długo myślałam, że nie lubię zmian. Czas zmienić podejście. Tak wiele zależy od nastawienia. Dziś przeżywam stratę. Od jutra zacznę przeglądać ogłoszenia na portalach nieruchomości. To może być nawet ciekawe doświadczenie… Poszukiwania opiszę soon. Jeśli podoba Ci się ten wpis napisz kilka słów w komentarzu 🙂 Lubię rozmawiać, chętnie odpiszę 🙂 Arabella