07/01/2018

Nie bój się nic nie robić, nie bój się tracić czas…

Karolina Grochowska-Woźniak
Zapisz się na newsletter i otrzymuj specnewsy

“Nie bój się nic nie robić, nie bój się tracić czas…”

Fragment tej piosenki – usłyszany przeze mnie kilkanaście lat temu w programie Rower Błażeja – wybrzmiewa mi w głowie wówczas, gdy moje wyobrażenia na temat tego jak będzie wyglądał mój dzień, tydzień, macierzyństwo, związek (itp. itd.) walą się i lecą na łeb na szyję i mało co z nich pozostaje.
Teraz też to sobie nucę, bo moje dziecko nie dało radę pójść po urodzinach kuzyna, na długo wyczekiwany przeze mnie koncert, a mąż nie ma siły po maratonie pracy jechać z nami i przyjaciółmi na wypad w góry. I tak jako kobieta zależna od moich członków rodziny, odpuszczam swoje wizje i przerzucam bieg na „tu i teraz” bez większego żalu i wyrzutów do losu. Nie miałam tej umiejętności od zawsze. Wcześniej częściej mi towarzyszyło uczucie straty fajnego przeżycia, miejsca, spotkania i psuło mi to pozostałą część trwającego dnia czy tygodnia. Dziś już się tego nie boję (straconego czasu czy okazji).

Pomógł mi w tym na pewno trening bycia z dzieckiem w domu. Nagle po latach ciągłej aktywności – właściwie trwającej od przedszkola – w 35 roku swojego życia, wylądowałam na urlopie macierzyńskim, z domem na głowie i mnóstwem „wolnego” czasu do zagospodarowania (bo szkoła i praca na etacie robiły to za mnie). I poległam! Jak żołnierka na polu bitwy po długiej walce, wystawiłam białą flagę! Musiałam wybrać i coś odpuścić. Wybrałam czas z Halszką, odpuściłam porządki i gotowanie przez pierwszy rok mojej rodzicielskiej przygody.
I która tego doświadczyła, ta wie, że być w domu i „nic nie robić” (czyt. sprzątać itp.) to wyzwanie, bo inaczej sobie radziły nasze mamy, babcie czy sąsiadki. I nieważne, że przez większość dnia nosiłam moje dziecko i nie miałam ani chwili dla siebie, każdy patrzył na mnie ze swojej perspektywy i oceniał moje poczynania. Byłam jednak konsekwentna i robiłam swoje. Brałam córkę w nosidło i szłam najpierw do kawiarni pocieszyć zmęczenie pyszną bezą, a potem raz do jednej babci, a innym razem do drugiej na obiad. Dom się nie brudził, bo nas w nim nie było (cha cha), a ja szybko wracałam od tego chodzenia do formy po ciąży. Oduczałam się poczucia winy, które się pojawiło w natężonej formie wraz z wypchnięciem dziecka na świat, bo mogłam lepiej się przygotować do porodu albo wcześniej wstawać i gotować czy częściej odkładać dziecko, wówczas wszystko byłoby inaczej i lepiej. „Chrzanić to” to moja mantra.

Po pierwszym roku płatnego urlopu zdecydowałam się na dalsze bycie z pierworodną w domu. Nie wyobrażałam sobie rozłąki z Halszką, chciałam być obecna podczas jej każdego nowego „kroku” i czułam, że ona też mnie potrzebuje. Bliżej jej drugich urodzin dopadł mnie kryzys. Szukałam cały czas kontaktu z innymi mamami, żeby choć trochę pogadać po dorosłemu. Często towarzyszyło mi uczucie znużenia i samotności. I ta powtarzalność! Obsługa dziecka, gary, zabawa, zakupy. Wszystko na mnie działało deprymująco. Byłam rozdarta między poczuciem spełnienia jako mama a utratą innych możliwości w potencjalnych rolach.
Aż pewnego dnia, siedząc ze smartfonem na dywanie, w pół zaangażowana w zabawę klockami, a w pół z nosem w FB, licząc że coś mnie wciągnie do innego świata niż dziecięcy, trafiłam na SpecBabkę. Pojawiła się przede mną perspektywa zmian i ciekawe znajomości z fantastycznymi kobietami.
Od tamtej pory bycie w domu stało się o wiele bardziej atrakcyjne. Łączyłam potrzebę bycia z córką z rozwojem własnym. Obowiązki domowe, które mnie przytłaczały same się zaczęły robić, bo nie były moim głównym punktem programu dnia. Gotując zupę, słuchałam wykładu Klaudii, a w wolnej chwili robiłam ćwiczenia coachingowe, dzięki którym bliżej przyjrzałam się sobie i moim potrzebom. Zaczęłam zadawać sobie pytania „Czego tak naprawdę chcę?”. W końcu się zdecydowałam i ukończyłam kurs Smart Coaching Base i jestem coachem. A teraz od kilku miesięcy uczę się pisać i o to mój pierwszy tekst, stworzony dla Was.

Z perspektywy czasu i dokonanych przeze mnie wyborów myślę, że przestoje w życiu są potrzebne. Może być to przystanek na kawę bądź na wystawienie twarzy do słońca. Czas na „nicnierobienie” okazał się dla mnie inspirujący – pod koniec, po długich, żmudnych miesiącach.
Pozostanie dłużej niż kilka miesięcy z dzieckiem w domu łączy się z izolacją społeczną i niepewnością zawodową. Nie jest to łatwe doświadczenie, dlatego rozumiem inne kobiety, że chcą szybciej wracać do pracy albo nie mogą sobie pozwolić na dłuższy urlop. Jeśli chodzi o mnie, przyniosło mi to więcej osobistych korzyści niż sądziłam. Nie jestem pewna, co dalej – tylko że dziś lubię mówić „nie wiem”. Obserwować uważnie, co się wydarza i chwytać się tego, co bliskie mojemu sercu.

 

Karolina Grochowska-Woźniak – od 3 lat głównie w roli mamy. Zawodowo zajmuje się promowaniem kultury i jest świeżo upieczonym coachem. Uwielbia muzykę, zwłaszcza kobiece głosy.

Zdjęcie: Jordan Bauer, unsplash.com