Jak wykreować swój sukces w pakiecie z porażką, czyli o spoczywaniu na laurach.
Czy tylko ja mam za sobą doświadczenie zwycięstwa zakończonego klęską?
Sukces wyglądał dobrze. W 2016 roku Facebook wyświetlił mi propozycję rozwojowego wyzwania. Polegało na tym, by przez trzydzieści dni pracować nad wybranym przez siebie nawykiem. Weszłam w to. Pilnie odhaczałam w kalendarzu wykonane czynności, chwaląc siebie głośno na forum z zapałem godnym przedszkolaka. Oczami wyobraźni widziałam już przyszłość świetlaną z nowym nawykiem, który, rzecz jasna, zamieszka u mnie na dużo dłużej niż tylko trzydzieści dni.
Nadszedł koniec wyzwania. Odtrąbiłam zwycięstwo, uznając, że dobra robota i teraz już z górki… To był koniec. Autentyczny. Finał, the end, szlus. Następnego dnia nie zrobiłam nic! Podobnie w kolejnych. Tak dobrze żarło i zdechło. Powrót do starych nawyków. Nie tak miało być!!! Gdy już utuliłam płaczące ego (robicie to? mnie wydaje się to ważne) postanowiłam wyruszyć na poszukiwanie wyjaśnienia tego, co się stało. Najpierw drogą łatwiejszą.
Kierunek pierwszy – mądrość ludowa, wszak zawsze na podorędziu. Radzi, by nie spoczywać na laurach. Tyle. Dorzuca też groźbę za ekspresję emocji – „Nie ciesz się, nie ciesz człowieku, bo jeszcze będziesz płakać!”. O, cóżem, nieszczęsna, uczyniła! Ośmieliłam się uświadomić sobie sukces i głośno radować nim, a należało zacisnąć zęby, tudzież inne części ciała i stłumić emocje Czy tak?
Kierunek drugi – co na to psychologia? . Okazuje się, że zjawisko badała, a nawet zaproponowała całkiem przyjazne rozwiązania. Badacze przyglądali się osobom, które pomyślnie wprowadziły w życie różne zmiany: zrzuciły wagę, wprowadziły dietę, ćwiczenia fizyczne, rzuciły nałóg, nauczyły się części materiału do egzaminu, realizowały pożądane społecznie wartości.
Zauważyli, że gdy człowiek doskonalący siebie nabiera przekonania o własnym sukcesie, paradoksalnie może zacząć zachowywać się przeciwnie do tego, co chciał osiągnąć. Jest tak zadowolony z siebie, że niejako w ramach nagrody wraca do dawniejszych, mocniej utrwalonych, czyli łatwiejszych zachowań. Nie jest to zaburzenie, utrata silnej woli, fatum, ani magia, lecz zupełnie typowe działanie naszych umysłów.
Zjawisko nazwano efektem moralnego upoważnienia.
Wiedziałam już, co się stało, w jaką pułapkę własnego umysłu wpadłam, ale nie wykombinowałam
jak poradzić sobie z efektem moralnego upoważnienia?
Okazało się, że można zmienić podejście i przyjąć na przykład perspektywę sportowca, który wie, że pierwsze udane zawody to nie zamknięte dzieło, ale etap na drodze rozwoju całej kariery. Myśl ta nie wyklucza radości, ani świętowania. Ufff, jest przyzwolenie na uciechę.
Drugą rzeczą, jaką warto zrobić, to przypominać sobie, dlaczego i po co podjęło się postanowienie.
Źródła nie mówią, w jaki sposób przypominać sobie „dlaczego”, bądź „po co”, więc traktuję to jak wyzwanie do kreatywnych pomysłów. Wyobrażam sobie. jak ludzie tapetują karteczkami przypominajkami lodówki, lustra i ściany w swoich mieszkaniach. Mogliby nosić uzasadnienia w portfelach. Zapisanie w telefonie – oczywistość, ale już utrwalenie jako tekst lub symbol w tatuażu – czemu by nie? Wcale nie zdziwiłby mnie fakt, gdyby częste oglądanie fotografii bliskich, dla których podjęło się postanowienia pomagało również. Kiedy alkoholicy wspominają ból nałogów, albo straszą siebie konsekwencjami odejścia od trzeźwości powtarzają swoje „dlaczego”. Nic nie stoi na przeszkodzie, by wyśpiewać, wymalować, czy wytańczyć swój własny komunikat. Tak sobie fantazjuję.
Korzyść z tego widziałabym dodatkową – codzienne obrabianie na nowo naszego „dlaczego i po co”; pogłębianie, poszerzanie, przesuwanie, bez prób wciskania się w nie, jak kot w za małe pudełko. Wtedy przynajmniej wiemy, że ono jest naprawdę NASZE, co zdecydowanie ułatwia życie, nawet bez znajomości efektu moralnego upoważnienia.
Barbara Tuz – Od 30 lat swoją pracą domową tworzy bezpieczną przestrzeń dobrych relacji. Obecnie przenosi ją również poza rodzinę. Akceptuje, współpracuje, bawi, korzystając z humanistycznego wykształcenia.