To jest Stefania. Narysowałam Stefanię przy pomocy touchpada, więc nie jest dziełem sztuki. Stefania przyszła na świat we wczesnych latach 80. Tak, wiem, mało prawdopodobne, że jej rodzice dali jej na imię Stefania. W tych latach najpopularniejszymi imionami w Polsce były: Anna, Katarzyna, Magdalena, Agnieszka.
Stefania jednak przyszła na świat wcześniej niż polska premiera tego serialu i przez długie lata czuła się niezręcznie z takim imieniem. Nie była zdecydowana, czy ma się gniewać, czy być wdzięczną za ten, być może strategiczny, a być może kompetnie nieprzemyślany ruch jej rodziców. Stefania, z uwagi na swoje imię, na przemian czuła lekki wstyd i dumę – pewną wyjątkowość. Stefania sądziła, że ma nieprzeciętne życie. Miała wielkie marzenia i jeszcze większe ambicje, ale przeżywała też swoje lęki. Miała ambiwalentne odczucie. Kiedyś usłyszała, że ambiwalentne odczucie się ma, gdy „twoja teściowa spada w przepaść twoim nowym ferrari”. Jej ambicje i starania były jak czerwone ferrari – dynamiczne, ekskluzywne, wyjątkowe. Przepaścią było niskie poczucie własnej wartości, nad którym nieustannie pracowała, aby po latach stwierdzić, że naprawdę się ceni (choć bywały momenty, że wcale się nie lubiła i z powrotem wpadała w metaforyczną przepaść). Stefania miała przeciętną rodzinę, choć zależy do kogo i czego ją porównać. W końcu oceniamy coś tylko pod warunkiem, że porównamy to do czegoś innego. Czasem fantazjowała, że mogłaby mieć rodziców, którzy w czasach Solidarności bardziej „kąsali bryłę” (kumali, orientowali się, rozumieli) i dorobili się szybkich pieniędzy na zmianach ustrojowych i prywatyzacjach. Wtedy Stefanię byłoby stać na studia za granicą i miałaby żyłkę przedsiębiorczości. Ale tak się nie stało. Z czasem zaczęła też rozumieć, że mogła przyjść na świat w Sudanie lub Iranie, a wtedy jako kobieta miałaby zupełnie przerąbane. Była więc na swój sposób wdzięczna. Tata Stefanii trochę pił. W końcu w „tamtych” czasach prawie każdy facet pił. Mama była perfekcjonistką i pedantką. Stefania nie chciała taka być, ale nieświadomie czerpała wzorce od matki. W swojej podświadomości nosiła przekonania, że musi być niczym super bohater, nie super bohaterka, bo przecież nie ma kobiet bohaterek (dlatego powstała SpecBabka). Podświadomie wierzyła, że musi być super mamą, musi bez pudła wybrać dobrego męża (bo przecież musi być mężatką!), musi gotować, sprzątać, musi zarabiać, musi wszystko ogarniać, musi być idealna. Musi. Musi. Musi. Po tych wielu „musi”, miała ochotę tylko na jedno. Wino. I czekoladę. Z jej 59 „musi” realizowała maksymalnie 6. Nie była perfekcyjną panią domu, była „ch**ową panią domu”*, była po rozwodzie, miała jedno dziecko, miała pokończone studia i kursy, ale wciąż zarabiała znacznie za mało, choć wypruwała sobie żyły. Była zmęczona tym wszystkim. Wcześniej miała wielkie plany. Dziś zostały jej WIELKIE OBOWIĄZKI. Czasem wierzyła, że powinna ufać swoim potrzebom, ale wtedy okazałoby się, że musi przewrócić swoje życie do góry nogami (i znowu pojawia się potwór z „Musi”). Mama Stefanii wierzyła, że „dobry mąż” to ten, co nie bije i przynosi pieniądze do domu. Innych kryteriów nie było w kwestii „dobrych facetów”. Tata Stefanii był zdecydowanie bardziej romantyczny. Stefania od lat nieustannie dostawała rady, tudzież zestawy rad, które wykańczały ją psychicznie i prześladowały niczym szpieg z krainy deszczowców. Bo w końcu kto mógł wiedzieć lepiej niż ona sama, czego tak naprawdę potrzebuje?!
„Czy oni nie wiedzą, że słowo „ale” unieważnia to, co zostało powiedziane przed „ale”?” – zastanawiała się Stefania. Wersji „ale” było kilka. Przykładowo:
Instytucja męża nie chroni przed wszelkim złem świata, o czym Stefania doskonale wiedziała! Partner (lub partnerka), który rozmawia, daje ciepło, wsparcie, zrozumienie, tworzy z Tobą wspólne pole – to jest to! Obrączka na palcu nie jest pierścieniem Arabeli, który uchroni Cię przed Rumburakiem i spełni wszystkie Twoje życzenia – stwierdzała Stefania, przypominając sobie czechosłowacki film ze swego dzieciństwa.
To stwierdzenie podnosiło ciśnienie Stefanii, gdy już była wkurzona. „Uspokój się” powodowało odruch rzucania talerzami, który powstrzymywała w ostatnim momencie, myśląc, że jednak posiada silną wolę i samokontrolę (które nieco zawodziły przy noworocznych postanowieniach, winie i czekoladzie).
„Do cholery, jak możesz wiedzieć, co ja czuję?! Nawet wróżki czytają tylko w myślach, a nie w sercach.” – myślała. Stefania nie mówiła nikomu „wiem, co czujesz”, chyba że chodziło o jej przyjaciółkę, która była na dwóch dietach, bo jedną się nie najadała.
„O nie! To jest uderzenie poniżej pasa, żeby ktoś mówił matce, że jest niekompetentna!” – Stefania odnotowywała ostry wzrost temperatury w reakcji na takie słowa, a jednocześnie miała poczucie winy. Jak każda matka miała dylematy, czy jest dobrą matką. Od lat wyrzuty sumienia dopadały ją i pożerały niczym szakal swoją ofiarę. Stefania wiedziała, że odda życie za swoje dziecko, gdyby była taka potrzeba, ale w końcu nie chciała własnej tożsamości budować tylko na roli matki. Wiedziała też, że ma szczególną więź ze swoim dzieckiem a ingerencja teściowej, matki, czy sąsiadki utwierdzała ja tylko w przekonaniu, że ludzie są wścibscy i nie mają własnych problemów. Kiedyś słyszała, że koszt wychowania dziecka, wykarmienia, ubrania, wyposażenia w książki, umeblowania jego pokoju to równowartość jachtu. Nigdy nie rozważała posiadania jachtu jako czegoś lepszego od macierzyństwa. To mogło świadczyć, że jest naprawdę dobrą matką!
To stwierdzenie typu „jesteś zwycięzcą” i rada „daj z siebie więcej”. Stefanię szlag trafiał, gdy te słowa wypowiadał jej szef. Dobrze wiedziała, że wykorzystuje jej ambicje jako trampolinę do własnego awansu i ma gdzieś, że Stefania nie dostała awansu, ani premii od kilku lat. Stefania, jako niepoprawna perfekcjonistka dała się nabierać na to długie lata, kiedy klepanie po plecach było jedyną formą wynagrodzenia, ale przyszedł kres „bycia zwyciężczynią”. „Święty Mikołaj” odpowiedziała pewnego razu i złożyła wypowiedzenie.
Kto wymyślił to idiotyczne hasło?! Co nie zabije, to nie zabije, a żeby wzmocnić, to trzeba się napracować. Stefania nie raz miała przekonanie, że cienka czerwona linia dzieli ją od depresji. Czasem czuła się jak przejechana walcem drogowym, a objawy psychosomatyczne utwierdzały ją w tym przekonaniu. Stwierdziła, że ktoś, kto wierzy, że zawsze wzmacnia nas to, co nie zabija ma przejawy zaburzeń sadomasochistycznych. W takich chwilach potrzebowała wsparcia, pomocy bliskich, chwili odpoczynku, a nawet wiadra wylanych łez, a nie zaciśniętych pięści i radosnego podskakiwania z myślą „dam radę”.
Stefania była z tego pokolenia, które dźwigało ciężar starych przekonań i stereotypów, a jednocześnie tworzyło nowe trendy i „lepsze czasy”. Była to trudna robota – wierzyć w coś, w co nie wierzyły przeszłe pokolenia i bronić tego poprzez własny styl życia. Żyć według własnej filozofii to jak iść na oślep, bez mapy i własnoręcznie wycinać szlak w zalesionej dżungli. Stefania czuła jednak, że to dobry wybór. Dlatego Stefania przestała przejmować się tym, co według innych wypada i czego nie wypada. Czuła, że niektóre rady, pytania i stwierdzenia wywołują efekt porażenia prądem. Coś cię kopnie od tyłu i przez moment jesteś zamroczona. Przywykła.Nabrała zdrowego dystansu, który w odpowiednim czasie unosił ją do góry niczym balon z helem i pozwalał popatrzeć z boku na ludzi włażących z butami w jej życie. Po dłuższym czasie obserwacji, uznała, że ludzie dający rady innym, tak naprawdę sami sobie doradzają, siebie próbują do czegoś przekonać i utwierdzić się w swoich postanowieniach. Być może przyszłaś na świat w tym samym czasie, co Stefania. Być może także masz problem z perfekcjonizmem i poczuciem własnej wartości. Być może swoim życiem i swoimi wyborami podążasz drogą, którą jeszcze nikt w Twojej rodzinie nie szedł. Masz cholernie trudno i cały czas pod górkę. Nie napiszę, że jesteś wyjątkowa, bo całe Twoje pokolenie zmaga się z podobnymi dylematami i problemami. Gdybym ja miała dać Ci radę, napisałabym: Po pierwsze: pozostań dziko ambitna, ignoruj ograniczenia i mierz wysoko (to lepsze podejście niż iść za tłumem). Po drugie: olej rady innych. Chyba że mają oni coś, czego i Ty chcesz, doszli gdzieś, gdzie i Ty byś chciała być. Po trzecie: nie porównuj się i rób swoje. Trawa zawsze wygląda na bardziej zieloną po drugiej stronie płotu, zwłaszcza w tych czasach, gdy widzisz radosne zdjęcia na facebooku, wypasione samochody w leasingu, czy domy, które w większości są własnością banków. Klaudia & SpecBabki P.S. jeśli polubiłaś Stefanię zostaw jej Like’a poniżej 🙂 🙂 ⇩⇩⇩⇩⇩⇩⇩⇩⇩⇩⇩⇩