03/29/2016

Jak radzić sobie z przeciwnościami losu, czyli strategia muchy na ścianie.

Arabella O’Baker
Zapisz się na newsletter i otrzymuj specnewsy

Dopadł mnie ostatnio gorszy nastrój. Nie pisałam, nie ćwiczyłam, nie byłam zmotywowana do osiągania swoich celów. Leżałam nieruchomo patrząc przed siebie posępnym wzrokiem kilka dni i nocy. Mój dom zaczął popadać w ruinę. Zaniedbane dziecko płakało rozpaczliwie, szarpiąc nerwowo wypełnionego po brzegi pampersa. Armagedon smutku i rozpaczy… Żartuję. Nie było tak dramatycznie. Niespodziewanie rozproszyłam swoją uwagę i straciłam z oczu własne cele i wartości. Dałam się omamić pozornym smutkom. Na kilka dni opuściła mnie moc. W końcu udało mi się zejść z czarnego szlaku biadolenia wiodącego donikąd. Zastosowałam strategię muchy na ścianie. Zastanawiałam się czy w ogóle warto o tym napisać. Odznaka SpecBabki przecież zobowiązuje. Może powinnam dziarsko zakasać rękawy, gdy tylko pojawiły się pierwsze niepokoje? Ścisnąć poślady i przeć do przodu jak mały czołg porucznika Grubera z „Alo, Alo”? Hmm… To nie w moim stylu. Lubię kontemplować, rozmyślać, przeżuwać różne stany. Dziś gdy wyszłam na prostą i chcę Ci zdać raport z samego środka czarnej du**. Może przyda Ci się kiedyś moja refleksja. Częstuj się, na zdrowie.

Na kłopoty – dystans.

Zaczęło się niewinnie. Wiodło mi się całkiem dobrze. Regularnie ćwiczyłam. Zdrowo jadłam. Nie piłam alkoholu. Dobra energia dawała mi pozytywnego kopa. Miałam wyznaczone priorytety. Zrobiłam kilka ważnych rzeczy, które miały przybliżyć mnie do osiągnięcia upragnionego celu. Często świeciło słońce. Może trochę za często, jak na Irlandię… To uśpiło moją czujność. Któregoś wieczora rozochocona małymi sukcesami wskoczyłam na wagę. Zdumiona odkryłam, że nic się nie zmieniło względem ostatnich tygodniu. Uśmiech zamienił się w posępny wzrok niedowierzania. Dopadła mnie złość. Wysnułam pospieszny wniosek: nigdy mi się nie uda schudnąć. Zdołowałam się. Od tego momentu zaczęłam postrzegać sprawy w ciemniejszych barwach. Tak naprawdę był to idealny moment, aby się zdystansować. Trzeba było postawić się na miejscu bezstronnego obserwatora. Mogłam przyjąć pozycję muchy na ścianie, która najprawdopodobniej wybzyczałaby: zmień strategię i próbuj dalej. Tylko, że wtedy poddałam się fali złych emocji. Nie zastosowałam tej metody. Aby złagodzić smutek bezmyślnie zjadłam coś na pocieszenie. To był pierwszy sygnał, który zbagatelizowałam.

Nieudany powrót do pracy. 

W kolejnych dniach zaczęłam drążyć temat powrotu do pracy. Jakiś czas temu postanowiłam założyć firmę. Wysłałam zgłoszenie do programu, który miał ułatwić mi start. Tak naprawdę jednego z wielu programów. Od złożenia aplikacji dni mijały, a ja ciągle nie znałam odpowiedzi. Targały mną sprzeczne emocje. Z jednej strony bardzo chciałam, żeby coś się zmieniło. Przecież zakupiłam już nowy płaszcz, buty i torebkę pod kątem nowych wyzwań. Chciałam wrócić do świata ludzi dorosłych. Chciałam zacząć znaczyć coś więcej niż „mamamama”. Z drugiej strony wysyłając aplikację pomyślałam, że nie chcę otrzymać pozytywnej odpowiedzi. To jeszcze nie ten czas. Moje dziecko mnie potrzebuje. Pół roku w tą czy w tamtą nie zrobi różnicy. Kilka dni po pechowym ważeniu otrzymałam maila z odmową. Była tam także zachęta do startu w kolejnej edycji. Tym razem na dobre się wk*****. – Jak mogli mnie nie zakwalifikować?! – pomyślałam wściekle waląc pięścią w stół. Przegryzłam coś na pocieszenie. Mucha na ścianie wybzyczała cicho: popracuj nad swoim projektem, startuj za trzy miesiące, a przede wszystkim zastanów się, czy chcesz już  wracać do pracy. Usłyszałam to, jednak byłam pod wpływem tak silnych emocji, że nie chciałam tego przyjąć do wiadomości. Sięgnęłam pospiesznie po łapkę, aby zabić tę muchę. Uciekła, na szczęście. Nie wiem, co bym później bez niej zrobiła.

Życie toczy się w domu, a nie na Facebooku. 

Złość zawładnęła mną na dobre. Straciłam wszystkie hamulce. Kąsałam na prawo i lewo. Dostało się mężowi i dziecku. W sobotę urządziłam strajk ostrzegawczy. Spałam do oporu. Popadłam w mentalne biadolenie, że na zawsze pozostanę kurą domową. Szukałam szybkich pocieszaczy. Z pomocą przyszły social media. Facebook mnie szybko znudził. Odkryłam Pinterest, na którym można spędzać godziny przesuwając kciukiem kolorowe obrazki. Ah, jakie to miłe. Prawie jak zakupy. A jak podle można się na koniec poczuć… Inspirujące cytaty, które w stanie rozdrażnienia zamiast pomagać tylko dołują. Świat pełen ludzi pięknych, radzących sobie z każdym problemem.  Przy tych wszystkich kolorowych obrazkach moje życie miało odcień najtańszego papieru do du**.  Na pocieszenie wyszłam z rodziną na spacer. Mijając budkę z lodami, która przez ponad rok nie zrobiła na mnie większego wrażenia, coś we mnie pękło. Zamówiłam pierwszego lepszego rożka z maszyny. Wielki rożek był niesamowicie słodki. Podczas jedzenia mnie okrutnie zemdliło. Miałam nadzieję, że wytrawny smak wafelka, który tak dobrze pamiętałam z dzieciństwa uratowałby moje kubki smakowe. Niewiele myśląc wykonałam wielki zamach i zrzuciłam loda do morza. Zażarłam łapczywie wafelka spoglądając na unoszący się na wodzie „99” o smaku śmietankowym, nad którym krążyły mewy. Podfruwając raz po raz próbowały złapać dla siebie trochę lekkomyślnie porzuconej słodyczy. Modliłam się w duchu, aby nie obsrały mnie tym lodem podczas powrotu do domu. Na szczęście dzień zakończył się tylko migreną, bólem pleców i przepełnionym żołądkiem.

Zawsze masz więcej niż Ci się wydaje.

Już nie byłam wściekła. Byłam zrezygnowana. Chciałam rozpłynąć się w tej nicości i beznadziei. Lecz nagle usłyszałam bzyczenie muchy na ścianie, przyglądającej się z dystansu. Powiedziała, żebym wyłączyła telefon. Pokornie przystałam na tę propozycję. Zaproponowała, abym spojrzałam na dziecko i męża. Buła radośnie podskakiwała uśmiechając się od ucha do ucha. Próbowała się do mnie przytulić. Wcześniej zupełnie tego nie zanotowałam gapiąc się bezwiednie w ekran telefonu. Mąż gładził mnie po ramieniu. Była niedziela. W gruncie rzeczy było miło i sielsko. Za oknem morze rozjaśniało krajobraz błękitem spokojnych fal. Dotarło do mnie to namolne bzyczenie cholernej muchy, prześladującej mnie od tygodnia. Uświadomiłam sobie znienacka, że gdybym na Pintereście przez cały ten czas oglądała zdjęcia potrzebujących dzieci i rodzin to zamiast frustracji odczuwałabym tylko ogromną wdzięczność. Za to co mam. Przecież wszystko zależy od perspektywy. Uśmiechnęłam się szeroko. Na całą minutę. Poczułam jeszcze raz wdzięczność. Uświadomiłam sobie, że jest dobrze. Odzyskałam energię na kolejne dni.

Myślę, że warto czasem posłuchać bzyczenia muchy na ścianie. Wyjść choć na chwilę ze swoich czarnych myśli. Ocenić sytuację chłodnym okiem niezaangażowanego obserwatora. Dać sobie radę pozbawioną emocji. Potem się wyspać. Ułożyć plan na nowo. Zacząć go realizować. Do kolejnego momentu krytycznego. Moje życie ma kształt sinusoidy.  Im wyżej jestem ponad linią, tym niżej spadnę za chwilę. Jednak wszystkie stany są przejściowe. Najważniejsze, to mieć odpowiednią strategię, na radzenie sobie z czarnymi myślami. Tak, aby nie dać się owładnąć złym emocjom.

Jestem ciekawa, czy Ty masz swój sposób na spadki nastroju? Podziel się nimi w komentarzu ☺

Arabella