Godzenie życia zawodowego z prywatnym, jeśli jesteś mamą, to zwykle wyższa szkoła jazdy, a czasami jazda bez trzymanki. Z pewnością, jest to wyzwanie w dzisiejszym świecie, jeśli chcesz być aktywna zawodowo. Niemniej jednak, kobiety jakoś sobie z tym radzą, a tym lepiej, im mają większe wsparcie swoich partnerów. Próba zachowania work-life balans to nieustanne żonglowanie pomiędzy pracą, domem – ogólnie mówiąc, a bardziej szczegółowo – pomiędzy celami pracodawcy, własnymi ambicjami, szkołą, odrabianiem lekcji, wyjazdami służbowymi, chorobami, lekarzami, przygotowaniem posiłków, praniem, sprzątaniem, spełnianiem się w roli partnerki, żony, segregowaniem skarpet, zakupami, spotkaniami z przyjaciółmi, czytaniem bajek, przygotowywaniem śniadaniówek, negocjacjami o poranku, aby dzieci zechciały wstać do szkoły… lista nie jest wyczerpana. Na pewno łatwiej sobie ze wszystkim poradzić, jeśli ma się przy sobie wspierającą osobę, partnera, z którym dzielimy opiekę nad dziećmi. Moje dzieci mają 6 i 8 lat. Wydawać by się mogło, że teraz to jest już luz blues, a nawet pokusić się o stwierdzenie, że są już duże i nie potrzebują mnie już tak bardzo jak wtedy, kiedy były niemowlakami. Otóż wcale nie. Dzieci, bez względu na wiek, potrzebują rodziców, potrzebują ich obecności i uwagi, spędzania wspólnie czasu, a czasem po prostu poczucia, że są obok, w razie gdyby byli potrzebni. Czy to jednak oznacza, że mamy rezygnować ze swoich marzeń i planów, ambicji, pasji? Bynajmniej. Tylko jak znaleźć złoty środek? Sama go szukam, kiedy wydaje mi się, że znalazłam, okazuje się, że jest już nieaktualny. Moje dzieci jakiś czas temu powiedziały mi, że powinnam pracować w Lidlu, bo tam by mogły do mnie przychodzić i widzieć mnie w ciągu dnia, nawet jak byłabym w pracy. Potem usłyszałam, że powinnam zostać kucharką oraz pisarką i spisać bajki, które im opowiadam. Nawet już podsunęły mi biznes plan na otworzenie cukierni ze zdrowymi słodyczami. Ciągle trudno im zrozumieć, na czym polega moja praca, bo siedzenie przy biurku przed komputerem, nie uznają za pracę. Nie wytwarzam przecież nic konkretnego, nie obcinam włosów, nie sprzedaję, to co to za praca… „Bądź kucharką mamo! W tej Twojej pracy nie wykorzystujesz żadnych swoich talentów” – usłyszałam ostatnio. Żeby nie było, żaden tam ze mnie wirtuoz w kuchni, czasem zrobię jakieś eko słodkości… ale jak widać to wystarczy by poczuć się jak Modest Amaro w oczach dzieci☺ Tłumaczę wtedy cierpliwie, że ja lubię swoją pracę, że chcę do niej chodzić, a nie tylko muszę. Trudno to czasem zrozumieć moim dzieciom. Nie lubią się mną dzielić. I sama wiem, że łatwo jest wpędzić się w poczucie winy. Wtedy wyobrażam sobie siebie, że każdego dnia nie wychodzę nigdzie do pracy, że odprowadzam je do szkoły i potem zajmuję się domem i tak przez tydzień, miesiąc rok… i dochodzę do wniosku, że zwiędłabym i uschła i doprowadziła do stanu, w którym pewnie wszystko by mnie drażniło. A ja tak nie chcę. Podkreślam, że ja nie chcę, co nie oznacza, że ogólnie kobietom to nie odpowiada. Wierzę, że jest bardzo wiele kobiet, które właśnie tak się spełniają i to też jest przecież okej. Obserwując siebie, swój związek, otoczenie, inne związki i rozmawiając z kobietami na temat dzielenia życia zawodowego z prywatnym zobaczyłam, że sukces w tej dziedzinie zależy od bardzo wielu czynników. Nie ma jednej recepty, ani jednego modelu, ale jest kilka elementów, które wpływają na to, jak bardzo udaje nam się pogodzić te dwie sfery życia.
Nie ma uniwersalnego rozwiązania. W zależności od pary i stylu życia, trybu pracy, dzielenie się obowiązkami jest sprawą bardzo indywidualną. Jeśli koleżanki partner gotuje to wcale nie oznacza, że Twój również powinien. Może świetnie sprawdza się w robieniu zakupów, albo odbieraniu dzieci ze szkoły i odrabianiu z nimi lekcji. Najważniejsze to się nie porównywać, tylko wypracować swój model z partnerem. Róbcie to, co wychodzi Wam najlepiej. Tak podzielcie obowiązki, aby żadne z Was nie miało poczucia, że jest wykorzystywane. Sprawiedliwie nie zawsze oznacza po równo z aptekarską dokładnością. Ty jeden worek śmieci dziś, a ja jutro… to tak nie działa. Jeśli żadne z Was nie jest w stanie ogarnąć prasowania czy sprzątania, a możecie sobie na to pozwolić, to czasem warto zatrudnić pomoc, zamiast czynić z tego obowiązku ziarno niezgody, które w dłuższej perspektywie może popsuć Wam relacje. Prawdziwe partnerstwo to elastyczność i wzajemne wspieranie siebie. Jeśli Twój partner zajmuje się zakupami lub wynoszeniem śmieci, a akurat wyjechał na 2 dni delegacji to przecież nie będzie oznaczać, że teraz przez 2 dni ty nie wyniesiesz śmieci i będziesz głodowała oglądając w lodówce tylko światło. I vice-versa. Jeśli Ty odpowiadasz za gotowanie czy zaprowadzanie dzieci do szkoły, to kiedy wyjeżdżasz Twój partner powinien elastycznie dostosować się do sytuacji, przejąć ten obowiązek. Wzajemna wdzięczność, wspieranie się i zrozumienie perspektywy drugiej osoby jest kluczowe w prawdziwym partnerstwie. Warto szukać złotego środka, choć w różnych etapach życia, kariery będzie on oznaczał co innego.
Pamiętaj, Ty też potrzebujesz czasu dla siebie i masz do tego prawo. Niestety my kobiety bardzo często same tego prawa sobie odmawiamy. Co więcej, zrzucamy winę na otoczenie za ten stan rzeczy. Partner powinien się domyślić, dzieci także… a to nie tak działa. Jeśli sama nie dasz jasno do zrozumienia, że potrzebujesz odpocząć czy wyjść, to pamiętaj – rodzina samodzielnie nie zrezygnuje z Twojej obecności i komfortu jaki ma z tego powodu, ot tak. Chcesz odpocząć? Powiedz, że tego potrzebujesz i ZRÓB TO. Po prostu zacznij czytać książkę, idź na masaż, na spacer, na siłownię. Zrób cokolwiek czego potrzebujesz, a nie kończ tylko na mówieniu o tym. Jeśli w kółko będziesz powtarzać, że chcesz coś zrobić, a tego robić nie będziesz, Twoje otoczenie uzna, ze widocznie nie jest Ci to tak bardzo potrzebne i po jakimś czasie wszyscy przyzwyczają się, że te słowa można puszczać mimo uszu. W tym kontekście ucz się od mężczyzn, jeśli oni mówią, że czegoś potrzebują, albo bardzo chcą, to zwykle to robią, choćby nie wiem co. Owszem, początki czasem bywają trudne, a nawet może wprowadzić to w osłupienie Twojego partnera i dzieci, że nagle zaczynasz ćwiczyć i akurat w tym momencie nie jesteś dostępna na każde zawołanie, ale jeśli będziesz konsekwentna, to przyzwyczaisz do tego swoją rodzinę. I jeszcze jedna sprawa, może banalna, ale bardzo prawdziwa. Wypoczęta i spełniona masz dla rodziny więcej energii, mniej narzekasz, bo nie czujesz się tak udręczona.
Nie da się ogarniać wszystkiego na 100%. To po prostu niemożliwe. Jeśli Ci się to udaje to koniecznie daj znać☺. Próba bycia idealną matką, panią domu, kucharką, pracownicą, sexy partnerką, super żoną i do tego fit queen powoduje tylko frustrację i obraca się przeciwko Tobie. Bo ile można ciągnąć wszystko na najwyższym poziomie? Przestaw się na bycie wystarczająco dobrą, albo znajdź sobie jedną lub dwie dziedziny, na których Ci najbardziej zależy i tam zdobądź Mount Everest. Pozostałe pozostaw na poziomie Gubałówki☺. Uwierz, to, że na noc zostawisz pranie w pralce, bo nie masz siły i ochoty go dziś rozwiesić nie sprawi, że świat się zawali. Rano nie powinnaś się obudzić z poczuciem winy z mocno naruszonym poczuciem wartości. Nie rozwieszone pranie nie świadczy o tym, że jesteś beznadziejną panią domu, świadczy tylko o tym, że wczoraj byłaś zmęczona. Jeśli czasami zamówisz dzieciom pizzę na obiad, bo miałaś ciężki dzień, też nie spowoduje, że kurator społeczny zapuka do Twych drzwi z podejrzeniem, że źle zajmujesz się dziećmi. Powiem więcej, może okazać się, że dzieci będą absolutnie zachwycone i spędzicie super fajne popołudnie.☺ Nie wartościuj się poprzez liczbę weków, które zrobisz na zimę lub też fakt, czy zrobisz wymyślną potrawę dla gości à la Magda Gessler. Ja cenię się za to, że jestem mistrzynią dobrej atmosfery. Tak mistrzynią! I może pomyślisz, że brzmi to zbyt zuchwale, ale ja wierzę, że właśnie tak jest. Ludzie lubią, ze mną przebywać, imprezy u nas w domu są super fajne, choć nigdy na stole nie było kaczki w jabłkach posypanej płatkami migdałów, pod żurawinową pierzynką… Doceń się! Z pewnością też jesteś mistrzynią w jakiejś dziedzinie. Uświadom to sobie i bądź z siebie dumna☺ Ludzie cenią normalność i autentyczność – nie sil się na bycie supermenką w każdej dziedzinie.
Dziś jako kobiety jesteśmy ambitne, chcemy się rozwijać, pracować, a to wymaga od nas wiele determinacji i może okazać się wyzwaniem. Aby osiągnąć swoje cele w pracy, czasami musimy poświęcić trochę czasu z życia rodzinnego. Nie da się tego zrobić 50/50, a wszelkie próby wymagania od siebie równego podziału za wszelką cenę, nie są możliwe. Mało która z nas pamięta pewnie, że rodząc dzieci i będąc na urlopie macierzyńskim na kilka miesięcy miała bilans 100/0 dla domu i dziecka versus praca. Kiedyś to musi się wyrównać. Może właśnie wtedy, kiedy czasami znikamy na jeden dzień w delegację, albo po prostu wyjeżdżamy z partnerem sam na sam. W dłuższej perspektywie dziecko na tym zyska, tylko my zwykle patrzymy bardzo krótkoterminowo. Nie namawiam nikogo do skrajności, bo te zwykle nie są dobre. Wiele kobiet, z którymi rozmawiałam o macierzyństwie przyznaje, że marzy już pod koniec urlopu macierzyńskiego czy wychowawczego o powrocie do pracy, mimo żalu, że rozstają się z dzieckiem. To naturalne, że każdy człowiek potrzebuje równowagi, aby normalnie funkcjonować. Jedna z moich znajomych zwierzyła mi się kiedyś, że pod koniec długiego urlopu wychowawczego była już tak zmęczona, że dziecko wyprowadzało ją z równowagi w każdej chwili. W myślach nawet miała ochotę zrobić mu krzywdę byle tylko przestało ciągle czegoś chcieć. Brzmi szokująco? Ktoś powie „Co za matka!”, ale osobiście nie wierzę, że którakolwiek z mam nie miała czasem chociaż zwyczajnie dość swojego dziecka. O czym to świadczy? Że brak równowagi i funkcjonowanie w ciągłym poświęceniu doprowadza do skrajnych emocji. Może warto wtedy odpuścić, zrezygnować z części urlopu i wrócić wcześniej do pracy bez wyrzutów sumienia. Ze swojego doświadczenia powiem, że do takiej skrajności się nie doprowadziłam, a dopiero dziś z perspektywy czasu wiem dlaczego. Kiedy moja pierwsza córka się urodziła kończyłam jeszcze studia zaocznie. Urodziła się w sierpniu, a od października zaczęły się już zajęcia na uczelni. Nie wzięłam dziekanki. Za to wzięłam ze sobą laktator do torebki i w przerwach odciągałam mleko na kolejny dzień. Może kosztowało mnie to trochę wysiłku, a nawet sprytu i dobrej organizacji, aby na wielkiej uczelni znaleźć intymne miejsce i w spokoju odciągnąć pokarm, ale opłacało się. Po pierwsze, raz na dwa tygodnie miałam weekend poza domem, przez co najmniej 8 godzin. Wyrwałam się z ciągłego myślenia o pieluchach, aby na te parę godzin dowiedzieć się czegoś z innej dziedziny, spotkać ludzi, rozmawiać. Po drugie, takie rozwiązanie oznaczało, że mój mąż wtedy bardziej aktywnie zajmował się opieką przy naszym dziecku, co niewątpliwie wszystkim z nas wyszło na dobre☺ Zawsze wracałam po zajęciach stęskniona do mojej małej córeczki, pełna chęci i energii do opieki nad nią. Pisząc to nie twierdzę, że w moim macierzyństwie nie zdarzały się trudne chwile, momenty rezygnacji, bezsilności, zmęczenia. Owszem zdarzały się i zdarzają się nadal, ale sporadycznie i krótkoterminowo.
Trawa u sąsiadów jest zwykle bardziej zielona… Porównywanie się i zazdrość w kontekście tego, że przyjaciółka ma bardziej wspierającego męża, albo ma szczęście, bo w opiece nad dziećmi pomaga babcia tylko z pozoru może wyglądać tak różowo. Już samo porównywanie swojej sytuacji sprawia, że w związku zaczyna czasami negatywnie iskrzyć. Nikt nie lubi być oceniany i słyszeć, że lepiej by było gdyby stał się bardziej podobny do „czułego męża Kasi” lub „tak świetnie gotował jak partner Iwony”. Jak byś się czuła, gdybyś to Ty usłyszała, że „żona Marka nie dość, że świetnie zajmuje się dziećmi, to jeszcze znajduje czas na fitness i powinnaś wziąć z niej przykład”. Nie zawsze to, co widzisz na zewnątrz jest rzeczywistym obrazem sytuacji. Może i koleżance pomaga na co dzień teściowa lub mama, ale też ciągle wtrąca się w wychowywanie dzieci. Może i partner Twojej znajomej wspaniale gotuje, ale w sprawach życiowych jest mało zaradny. Jeśli naprawdę tak bardzo chciałabyś sprawić, aby Twoje życie wyglądało tak jak ten „idealny obrazek” znajomych pomyśl, czy wzięłabyś cały pakiet? Tak, cały – razem z doświadczeniami, relacjami, umiejętnościami innych osób z sytuacją zawodową, materialną, rodzinną… Doceń to co masz i nad tym pracuj. Naprawdę większość problemów da się rozwiązać, tylko trzeba chcieć. To, że się czasami kłócicie to bardzo dobrze. Raz na jakiś czas porządna kłótnia jest oczyszczająca i pozwala pójść dalej. To też często dobra okazja do rozmowy, na którą może ostatnio nie było czasu. Nie myśl, że ludzie, którzy są zawsze zgodni mają lepszy związek od Ciebie, oni po prostu mają inny. I tak naprawdę skąd wiesz, że się nigdy nie kłócą….:) Podsumowując work-life balance jest możliwe, ale rzadko kiedy symetryczne. Raz masz więcej work, a raz więcej life. Zamiast się frustrować po prostu warto tylko trzymać rękę na pulsie, aby proporcje były w miarę zachowane. Jak już wspominałam, żadna skrajność nie jest dobra☺ A teraz kolej na Ciebie. Jakie Ty masz sposoby na zachowanie balansu? Napisz koniecznie w komentarzu! Ściskam! Malwina