Często słyszę pytanie: Skąd mam wiedzieć, w którym kierunku iść zawodowo? Sama sobie je zadawałam wielokrotnie szukając swojej drogi i pewnie jeszcze nie raz zadam w przyszłości, kiedy będę musiała podjąć kolejne decyzje dotyczące mojej kariery i rozwoju. Bo chyba rzadko jest tak, że ktoś wie już raz na zawsze… Wytyczenie ścieżki kariery, którą chce się podążać nawet przy wykonywaniu takich zawodów jak prawnik czy lekarz, wymaga od ludzi podjęcia strategicznych decyzji co do specjalizacji i dalszego kierunku. Ważne, aby wiedzieć na początek, czy idziesz na północ czy południe, a dopiero potem określić, czy będzie to Gdańsk, Kołobrzeg, Zakopane, czy Kraków. Oczywiście, nie jest to łatwe i chyba najtrudniej mają osoby dobre ze wszystkiego. To taka trochę klęska urodzaju. Bo jeśli w szkole byłaś świetna ze wszystkiego, to w zasadzie można by pomyśleć, że miałaś nieograniczony wybór co do dalszego kierunku studiów, a następnie do zawodu marzeń. Jak to mówią „sky is the limit”. Jednak taki nieograniczony wybór może okazać się problem. Gorzej jeszcze, jak słuchasz wszystkich dookoła, którzy podpowiadają życzliwie, co powinnaś dalej robić. Prawo, SHG, a może medycyna, w zależności od marzeń i ambicji „doradców”. Zdając maturę rzadko jesteśmy na tyle dojrzałe, aby naprawdę wiedzieć co dalej. Z moich obserwacji wynika, że dużo lepiej i trafnej wyboru dokonują osoby, które na przykład były kulawe z matmy, ale przedmioty humanistyczne u nich wiodły prym. Wtedy wybór jest jasny, takie osoby nie pchają się na kierunki ekonomiczne, czy ścisłe, wybierają to, w czym są dobre i zgodnie z dzisiejszym podejściem do talentów inwestują w to, co przychodzi im najłatwiej, bo wtedy mają najlepszy zwrot z inwestycji. I na odwrót… świetne z przedmiotów ścisłych? Po co pchać się na filologię? Kiedy na warsztatach spotykam dziewczyny, które opowiadają, że były dobre ze wszystkiego, że były najlepsze w szkole, a dziś kręcą się w kółko nie mając pomysłu na siebie, odnajduję w ich historiach również swoją. Ja też miałam podobnie. Byłam w czołówce, teoretycznie mogłam wszystko, ale moja intuicja była zupełnie zagłuszona. Marzyłam o studiach na SGH, bo nauczyciele, rodzicie powtarzali mi, że to najlepsza uczelnia w Polsce, że kariera po takich studiach w zasadzie jest pewna i oczywista. Więc skończyłam te studia na kierunku stosunków międzynarodowych (do dziś się zastanawiam, co ja tam robiłam) bez pasji, radości, ale z dobrymi ocenami. Nie widziałam się absolutnie w żadnych instytucjach rządowych, bo to co mnie od zawsze interesowało to człowiek, jego zachowania, motywacje, wybory, rozwój. Być może nie straciłam tych pięciu lat, bo wolę wierzyć, że w jakiś sposób mnie te studia ukształtowały, jednak tam nie miałam potrzeby czytać więcej, zgłębiać wiedzy, być aktywną na zajęciach i wykładach. Po prostu skończyłam te studia najlepiej jak się dało, ale bez fajerwerków. Drugie studia były już bliżej mnie i moich talentów. Równolegle studiowałam nauczanie języka francuskiego na UW i tutaj już wszelkie zagadnienia odnośnie nauczania, przekazywania wiedzy, relacji między nauczycielem a uczniem były mi bliższe i dużo lepiej je rozumiałam. Lubiłam uczyć, przekazywać wiedzę i dobrze mi to szło. Niestety, całe życie w belferskim domu rodzinnym wszyscy przestrzegali mnie przed byciem nauczycielką, więc wystrzegałam się tego jak ognia, studia traktując jak świetny sposób na nauczenie się języka. Po raz kolejny moja intuicja była mocno zagłuszona. Kto wie, może dziś byłabym świetnym nauczycielem francuskiego. Na kolejne studia zdecydowałam się już za jakiś czas, kiedy całą sobą poczułam, że przekazywanie wiedzy, bycie blisko ludzi, ich rozwoju jest moją prawdziwą pasją. Czytałam mnóstwo książek psychologicznych, pochłaniałam je jedna za drugą, testując na sobie i moim mężu oraz znajomych wszystkie odkrycia. Ale te studia robiłam dopiero mając 30 lat, wiec będąc już całkiem dojrzałą i świadomą kobietą. Do czego mnie doprowadziła moja historia? Otóż jako świeża absolwentka uczelni ekonomicznej dostałam pierwszą pracę jako asystentka w międzynarodowej kancelarii prawnej otrzymując dwa razy taką pensję jaką proponowały mi inne firmy w tamtym czasie. Zdecydowałam się, bo dopiero co kupiliśmy mieszkanie, przede mną ślub, więc wydawało się to rozsądne. To, co mnie uderzyło, to moment, w którym zdałam sobie sprawę, że jestem jednym maleńkim trybikiem dużej organizacji, że moja mrówcza praca może jest i przydatna, ale nie czułam się tam nikim wyjątkowym. Nikim ważnym, a to było dość przytłaczające. Przez lata przyzwyczaiłam się, że byłam chwalona za moje świetne wyniki, że byłam w czołówce, a tutaj byłam najniżej w hierarchii bez żadnych perspektyw na awans, bo przecież prawnikiem nagle się stać nie mogłam. W międzyczasie urodziłam moją pierwsza córkę i oczywiście z perspektywy macierzyństwa to była super praca, bo pozwalała mi bezproblemowo godzić opiekę nad dzieckiem z obowiązkami zawodowymi, które były powtarzalne i jak dla mnie bardzo nudne. Postanowiłam więc, że czas ewakuować się z miejsca bez perspektyw i znalazłam nową pracę, również jako asystentka, ale tym razem w wielkim banku przy samym wiceprezesie Amerykaninie. Miała być to pełna wyzwań praca, projekty, ciekawe zadania, a tymczasem było jeszcze gorzej. Okazało się, że w branży finansowej jest kryzys, banki tną koszty i mój szef praktycznie cały czas siedział w Gdańsku, a w Warszawie bywał raz na dwa tygodnie. Wiele projektów zostało wstrzymanych, a moja praca stała się jeszcze bardziej przyziemna niż wcześniej. Czułam jak z każdym dniem gasnę, czuję się bezwartościowa, blada, przezroczysta i niepotrzebna. Urodziłam drugą córkę i w zasadzie mogę uznać, że decyzje o macierzyństwie były najlepszymi jakie podjęłam w tamtym czasie mojej kariery. Urodzenie moich dzieci to zdecydowanie moje dwa największe sukcesy trzeciej dekady mojego życia. Wiadomo jednak, że nie da się żyć bez równowagi, a ja, aby ją poczuć, potrzebowałam jeszcze spełniać się zawodowo. Wtedy zupełnie nie widziałam dla siebie perspektyw. Pewnego dnia, moja mama powiedziała mi, że straciłam swój blask w oczach, który zawsze miałam i że powinnam zrobić coś dla siebie, co sprawi, że poczuję się szczęśliwa i wartościowa. Wiedziałam, że trudno będzie mi zmienić pracę z asystentki ot tak na specjalistę w innej firmie. Więc plan był taki, że wrócę i spróbuję awansować. Jednak ciągle pojawiało się pytanie, w którym kierunku mam iść dalej? Pracowałam w pionie zarządzania ryzykiem, tak dalekim od moich zainteresowań. Nie umiałam znaleźć w tym obszarze nic, w czym chciałabym się specjalizować. Celem było przedostanie się do HR i tak się stało, jednak zanim do tego doszło musiałam zrobić coś, co przywróci mi blask w oczach i sprawi, że z pewnością siebie sięgnę po więcej. Zaczęłam chodzić na konferencje dla kobiet, gdzie dużo mówiło się o samorozwoju. Zainspirowana i pełna niespożytej energii do działania wyskoczyłam któregoś dnia spod prysznica i pobiegłam podzielić się z mężem moim genialnym pomysłem. – Zorganizuję konferencję dla kobiet! – wykrzyknęłam z radością i ekscytacją. – Gdzie? Kiedy? – pyta mój osłupiały mąż – W kwietniu, w Ostrowcu Świętokrzyskim. (to nasze miasto rodzinne) – Chyba żartujesz, może zaplanuj to lepiej na październik, nie zdążysz – powiedział mój twardo stąpający po ziemi maż. Była połowa stycznia, a jak właśnie wtedy dostałam skrzydeł, wiedziałam, że musi się udać. Spotkałam na swojej drodze wtedy trzy kobiety, które dodały mi wiary i przyłączyły się do mojego przedsięwzięcia. Ja po prostu oszalałam na punkcie tej konferencji. Dodam, że postanowiłam to zrobić bez budżetu, co samo w sobie było wyzwaniem, ale jak się okazuje do pokonania. Zaczęłam od terminu, potem szukałam miejsca. Chciałam, aby to było ładne miejsce, w którym kobiety, które przyjdą poczują się wyjątkowo. Na początku zupełnie nie wiedziałam jak się do tego zabrać, do kogo napisać i jak sprawić, aby właściciel hotelu zgodził się udostępnić mi salę na cały dzień za darmo. A jednak udało się☺ Napisałam do Pałacu Tarnowskich maila prosto z serca i trafiłam na wspaniałą panią Dorotkę, menedżerkę hotelu, która odpisała, że uwielbia wszelkie inicjatywy dla kobiet i że z radością udostępni sale hotelowe na moją konferencję. Fruwałam…. to nawet za mało powiedziane, ja chyba wtedy odleciałam na księżyc z radości. Moja znajoma ostatnio powiedziała mi, jeśli wiesz czego chcesz, to potem wszystko idzie jak po maśle i wtedy właśnie było dokładnie tak. Mając miejsce zaczęłam poszukiwania partnerów, sponsorów, prelegentów. W weekendy całą rodziną jeździliśmy do naszego miasta rodzinnego, a ja w soboty biegałam do różnych salonów kosmetycznych, spa, cukierni i innych pozyskując nagrody dla uczestniczek, catering, oraz atrakcje w trakcie całej konferencji. Prelegentki przywiozłam z Warszawy. Mój entuzjazm był wtedy tak zaraźliwy, że do mojej inicjatywy przyłączyły się wspaniałe osoby, którym dziś jeśli to czytają z całego serca dziękuję, że były wtedy ze mną. Nawet pewna drukarnia wydrukowała dla mnie ulotki za darmo. Zaangażowałam rodzinę, moją mamę i znajomych do rozpowszechniania informacji o konferencji, postawiłam stronę internetową wydarzenia i rozpoczęły się pierwsze zapisy. Ostatecznie w konferencji wzięło udział ponad 60 pań z Ostrowca Świętokrzyskiego, była lokalna telewizja i prasa, która pisała o moim wydarzeniu. Tematem konferencji były kobiety, ich poczucie własnej wartości, aspiracje, a także samoakceptacja. Byłam z siebie dumna, poczułam, że mogę wszystko i czułam, że spełniło się moje marzenie. Kiedy ochłonęłam zdałam sobie sprawę jak wiele nauczyłam się przy organizacji całego wydarzenia. Nawiązałam wiele relacji, kontaktów, dotknęłam tematów, z którymi wcześniej nie miałam styczności, jak na przykład pozyskiwanie partnerów, marketing i promocja. Ale to, co było najważniejsze, to odzyskałam wiarę w siebie i na nowo swój blask w oczach. Z całą pewnością mogę teraz powiedzieć, że zrobienie czegoś dla tylko dla siebie w 2011 roku miało bardzo duży wpływ na to co robię aktualnie w roku 2016. Od tamtej pory zorganizowałam jeszcze kilka innych wydarzeń kobiecych na własną rękę, a następnie powołałam wewnętrzną siec kobiet w firmie, w której aktualnie pracuję. Udało mi się, w międzyczasie awansować i zaczęłam robić to, co naprawdę lubię, czyli być blisko ludzi, wpływać na ich postawy, zmieniać otoczenie na lepsze. Nadal jestem w podróży, wiem już czego na pewno nie chcę i wiem, w którym kierunku idę. Nie zamykam się na nowe, choć wiedząc już teraz dokąd zmierzam, łatwiej mi podejmować dobre decyzje dotyczące mojej kariery. Jeśli robisz coś z pasją i zaangażowaniem masz wówczas magiczną moc, która zaraża otoczenie i sprawia, że na Twojej drodze stają ludzie, których potrzebujesz. Świat Ci sprzyja i dzieją się rzeczy wyjątkowe – tak zwane szczęśliwe zbiegi okoliczności, które sprawiają, że jesteś jeszcze bardziej zmotywowana i zadowolona z rezultatów jakie osiągasz. A gdybyś Ty miała zrobić coś tylko dla siebie, co dałoby Ci ogromną satysfakcję i sprawiłoby, że będziesz z siebie dumna, to co by to było? Wyłącz na chwile głowę i włącz serce, a następnie zrób to. Pamiętaj, nawet najdłuższa podróż zaczyna się od pierwszego kroku. Powodzenia! Malwina P.S. Jeśli spodobał Ci się ten artykuł i chcesz na bieżąco otrzymywać informacje o działaniach SpecBabek, zapisz się na newsletter. Znajdziesz go u dołu strony 🙂