Dlaczego tak jest, że masa ambitnych i uzdolnionych dziewczyn trafia na stanowiska asystenckie i niestety bardzo często tam zostaje… na długo, albo nawet na zawsze? Jako była asystentka wiem, jak trudno wyrwać się z tego stanowiska. Ma ono jakąś magiczną moc wiązania na stałe i potrafi sprawić, że utalentowane dziewczyny mogą ugrzęznąć w nim na wiele lat. Zdarzają się oczywiście przypadki, kiedy asystentki awansują i piastują później poważne role, jednak z moich obserwacji wynika, że te należą do mniejszości. Często jednak okazują się one niezastąpione i bywa, że szefowie nie chcą pozbywać się tak świetnych i kompetentnych pracowników, uniemożliwiając im tym samym dalszy rozwój. Są oczywiście też mądrzy szefowie, którzy wspierają i pozwalają wypłynąć swojej asystentce na głębokie wody… Sporo też leży po stronie samej zainteresowanej, czy pokaże, że chce czegoś więcej i da do zrozumienia, że obecne stanowisko traktuje jako przejściowe. Bycie asystentką prezesa banku, czy innej wielkiej korporacji wydaje się kuszące i oczywiście trzeba posiadać odpowiednie predyspozycje, aby taką rolę pełnić.
Dziś nie wystarczy już ładnie się uśmiechać i parzyć kawę. Trzeba znać języki, umieć prowadzić projekty, planować i organizować czas swojego szefa, podejmować decyzje, zarządzać kalendarzem, być świetnie zorganizowaną, mieć takt i wyczucie, być dyskretną i lojalną.
Przez ręce asystentek przechodzą często informacje o najwyższej poufności. Nie zmienia to jednak faktu, że często szefom nie wystarcza, że ich asystentka jest naprawdę kompetentna … musi jeszcze parzyć kawę, umawiać hydraulika, ogrodnika, pomóc w przeprowadzce, remoncie, a czasem nawet robić kanapki i podawać je swemu szefowi na talerzyku, aby czuł się naprawdę zadowolony i miał poczucie, że zatrudnia osobę kompetentną. Ponieważ zajmuję się wspieraniem kobiet do sięgania po więcej, pobudzaniem ich ambicji, dowartościowywaniem ich i wspieraniem w budowaniu pewności siebie, wiele z nich przychodzi do mnie i opowiada swoje historie. Również podczas warsztatów dzielą się swoimi doświadczeniami. Te historie pokazują mi niezwykły fenomen niektórych kobiet, asystentek, ale też innych specjalistek – dziewczyn z jednej strony świetnie zorganizowanych, zaradnych, asertywnych wobec klientów wewnętrznych i zewnętrznych, jednak czasami zupełnie nieasertywnych, kiedy idzie o nie same w relacji szef – pracownik.
Raz usłyszałam historię pewnej byłej asystentki, która wydawać by się mogła wręcz nierealna, jednak zdarzyła się naprawdę. Przytaczam ją dlatego, że można wyciągnąć z niej pewną naukę. Wspomniałam wcześniej o kanapkach dla szefa… Moja znajoma początkowo wstydziła się opowiedzieć swoją historię. Zdecydowała się jednak po to, aby pokazać, że sprzeciw nie oznacza od razu utraty pracy. Można nawet coś zyskać… Kiedy była asystentką, jej szef regularnie prosił ją o to by z przyniesionych przez niego składników robiła mu zdrowe kanapki, czasami musiała nawet iść do sklepu, aby zakupić kiełki i inne pożądane warzywa. Z początku jakoś głupio było jej odmówić – nowa praca, więc myślała, że nie wypada się sprzeciwiać. „A co jeśli podpadnę i stracę pracę?” – myślała. I tak, co rano na drugie śniadanie, stała w kuchni krojąc warzywa, posypując pełnoziarnistą kanapkę kiełkami i z każdym dniem czuła, jak bardzo ją to upokarza i sprawia, że czuje się tylko mało znaczącą asystentką niezdatną do wyższych celów. Czuła się fatalnie, gdy na korytarzu biura mijała współpracowników niosąc talerz z kanapkami dla szefa. Z każdym dniem rósł w niej bunt i postanowiła, że tak dłużej być nie może… Łatwo nie było, milion scenariuszy w głowie, że szef się wścieknie, że podpadnie, że będzie miała przerąbane… Ale decyzję podjęła. „Dziś powiem mu, że to już ostatni raz i że więcej nie będę robiła żadnych kanapek” – poprzysięgła sobie. Weszła do pokoju szefa.
– Masz chwilę? Chciałabym z Tobą porozmawiać – powiedziała.
– Tak, jasne – odpowiedział szef, szukając czegoś w teczce. – Już, już, zaraz będziemy rozmawiać, tylko właśnie kupiłem sobie kiełki i chleb ziarnisty bez mąki, nowość jakaś. Potem zrobisz mi kanapki i przyniesiesz na zarząd – powiedział szef i wręczył pakunek. Trzymając te niezwykle wyjątkowe i zdrowe produkty niczym pokarm bogów w rękach, pełna obaw walczyła w głowie sama ze sobą, aby się nie wycofać. Nogi jak z waty, serce jak po sprincie na 200 metrów. Usiadła.
– No właśnie, o tym chciałam porozmawiać – powiedziała wskazując na chleb i kiełki.
– O chlebie? – spytał szef
– Nie chcę więcej robić Ci kanapek. To mnie upokarza i źle się z tym czuję. Szef baranieje, śmieje się głupio, bagatelizuje.
– No coś ty, nie żartuj, naprawdę?
– Naprawdę. – w głowie miała tysiąc myśli, czuła jak cała twarz jej pulsuje, krew napływa do skroni i miała wrażenie, że szef również słyszy dudnienie jej serca, które podkręcone adrenaliną, szalało ze stresu.
– Wiesz nie może tak być, że zajmuję merytorycznymi tematami, robię tłumaczenia poufnych dokumentów i umów, prezentacje, zarządzam budżetem działu, a po chwili przynoszę Ci na zarząd talerz własnoręcznie przygotowanych kanapek. Jak to wygląda? Zresztą, to też nie najlepiej wpływa na Twój wizerunek tak szczerze…
– Dobrze to na zarząd mi już nie będziesz przynosić – stwierdza szef, nie dając za wygraną.
– Nie, wcale już tego nie będę robić.
– Hm, no dobrze, rozumiem. Ale kto mi to teraz będzie robił? – pyta szef, który wydawał się naprawdę zatroskany o swój los, niemal jak by groziła mu od jutra śmierć głodowa.
– No nie wiem, możesz sam to robić, albo poprosić żonę w domu – odpowiedziała. Ostatecznie wyszła ustalając, że ten obowiązek odpada z jej listy zadań każdego dnia. Jednak nie na długo, bo już drugiego dnia szef powiedział jej, że on sobie tego nie wyobraża, że po to ma asystentkę, aby mu pomagała, a to dla niego ważne, bo się chce zdrowo odżywiać.
– Ja robię sobie sama kanapki w domu, albo kupuję te fit od „pana kanapki” – nie dawała za wygraną moja znajoma – Możesz też tak robić.
– Nie rozumiesz, tłumaczył szef – chodzi o to, że takie kanapki od pana kanapki wyglądają i smakują jak fast food, a ja muszę czuć, że jem prawdziwie zdrowy posiłek podany na talerzu, a nie w folii plastikowej. Niby żartem, ale powiedział jej, że jak chce być jego asystentką to kanapki są obowiązkowe. Zawahała się. – A jak stracę pracę? – myślała… po czym za chwilę ogarnęła ją wściekłość i wziąwszy głęboki oddech opanowana powiedziała.
– Czyli nie ma znaczenia, że znam dwa języki obce, ogarniam budżety i Twoje sprawy na najwyższym poziomie? Aby być kompetentną asystentką trzeba jeszcze robić Ci kanapki? Poczuła, że wszystkie jej kompetencje nie mają znaczenia w obliczu bycia profesjonalną panią „przygotowaczką” kanapek z dostawą pod nos.
Opowiadała mi, że cała ta historia ubodła ego jej szefa, ale o dziwo uszanował tę prośbę i jej nie zwolnił. Oczywiście nie przyznał się, że go to ruszyło. Swoją drogą ciekawe, czy gdyby miał asystenta to też prosiłby go o robienie kanapek… Co zyskała? Szacunek współpracowników, że potrafiła postawić na swoim i pozbyć się upokarzającego zajęcia, szacunek swojego szefa, który twierdzi, że jest asertywna i uparta, uznając to oczywiście za jej zalety. Jego asystentką już dawno nie jest, bo chwilę potem dostała szansę na ciekawsze projekty już w nowej roli.
To my kobiety, często same stawiamy się w gorszej pozycji, nie doceniamy siebie, zaniżamy swoją wartość, wydaje nam się, że musimy zasłużyć na szacunek. Jeśli same nie będziemy siebie szanować, możemy stawać na rzęsach, spełniać najdziwniejsze prośby naszych szefów, a szacunku nie zdobędziemy. Szczególnie w miejscu pracy warto ustalić, co jest faktyczną częścią naszej pracy, a co fanaberią szefa.
Ta historia wydaje się dość skrajna, jednak jestem pewna, że nie jedna z kobiet czytających tę opowieść odnajdzie elementy wspólne w swoim życiu zawodowym, choć liczę, że podobnych historii jest jak najmniej. Warto znać swoje granice i nie pozwalać ich przekraczać, bo niestety są ludzie, którzy zawsze chcą więcej i więcej badając powoli, ile jeszcze mogą wycisnąć z drugiej osoby. Takie relacje są toksyczne i destrukcyjne. Spełnienie jednej niedorzecznej prośby sprawia, że otwieramy drzwi do kolejnej jeszcze bardziej naruszającej nasze granice i błędne koło się zamyka. Naprawdę żadna praca nie jest warta tego, abyśmy zatracały siebie. Pracę można zmienić relatywnie szybko, ale uzdrowienie, mocno naruszonego poczucia własnej wartości, wymaga czasami wieloletniej pracy nad sobą.
Robienie kanapek z dostawą do gabinetu, oddawanie koszul i garniturów do pralni i jeżdżenie na myjnię służbowym autem szefa naprawdę nie ma nic wspólnego z merytoryczną pracą. Choć czasem wydaje się to niewykonalne, warto asertywnie odmówić. Mądry szef zrozumie i po chwilowym „fochu”, w samotności spłonie rumieńcem zażenowania, kiedy zda sobie sprawę ze swoich niedorzecznych oczekiwań. Jeśli będzie to „foch forever” to im wcześniej się o tym przekonasz, tym lepiej… Nie licz na szybki awans, jeśli będziesz „posłuszna”. Nikt dobrowolnie nie pozbywa się darmowej służby.
Wracasz z lunchu do biurka na open-space. Dyrektor z innego działu skorzystał z Twojego krzesła podczas Twojej nieobecności i rozmawia z Twoją koleżanką z biurka obok. Jak tylko Cię widzi wstaje i oddaje krzesło. (Czyli zachowuje się tak jak przystało na kulturalnego faceta). Nie mów wtedy z uśmiechem „Nieee, siedź sobie, poczekam” tylko dlatego, że jest mężczyzną, starszym i na wyższej pozycji. Podziękuj, usiądź i wróć do pracy. Poradzi sobie bez Twojego krzesła.
Twój szef lub starszy współpracownik na wyższej pozycji zwraca się do ciebie po imieniu do tego je zdrabniając, a Ty ciągle odpowiadasz na „Pan”. Jeśli mówi do Ciebie: – Asieńko, masz już gotowy raport?, uśmiechnij się i powiedz: – Tak, Janusz mam. Rozumiem, że przeszliśmy na „ty”. Cieszę się, to znacznie ułatwia współpracę. Ciekawe, jaką będzie miał minę? Gwarantuję, że albo przyjmie do wiadomości, że to działa w dwie strony, albo już zawsze będziesz panią Joanną.
Jak często zdarza Ci się siedzieć na spotkaniu firmowym z ciekawym pomysłem w głowie, albo kluczowym pytaniem, ale pomyślałaś, że jest głupie, albo że pewnie Ty jesteś niekompetentna skoro chcesz o coś takiego zapytać. Po czym, po chwili Twój kolega lub koleżanka zadaje dokładnie to pytanie i słyszysz. „Dziękuję za to pytanie. Racja! To kluczowy element, którego nie wzięliśmy pod uwagę”. Przełam się następnym razem i zadaj pytanie lub podziel się opinią i zobacz jakie będą reakcje. Możesz też wcześniej przygotować się do spotkania i zapisać je sobie, abyś czuła się pewniej. Jeśli nie spróbujesz, to nie będziesz wiedziała.
Szef lub współpracownicy dziękują Ci na spotkaniu za świetnie zrealizowany projekt. Unikaj fałszywej skromności, mówiąc, że w zasadzie to nie Twoja zasługa i że bez pomocy Ani i Roberta nie poradziłabyś sobie. Podziękuj po prostu za uznanie i powiedz, że bardzo się cieszysz, że miałaś szansę się wykazać. Jeśli rzeczywiście pracowałaś nad projektem z zespołem powiedz to, ale nie odbieraj sobie wkładu w wykonane zadanie.
Wychodź z inicjatywą i bądź właścicielką swoich pomysłów od początku do końca. Nie pozwól by ktoś inny realizował je za Ciebie. Nie ma nic gorszego niż być autorką świetnej innowacji czy pomysłu, który ktoś inny realizuje i zbierze za to laury. Jeśli już masz świetny pomysł to dziel się nim na forum, aby od początku było jasne, że to Ty jesteś jego autorką. A w pakiecie z nim oferuj, że również go wdrożysz, jeśli tylko zyska aprobatę szefostwa. Korporacja jest pełna osób, które bardzo chętnie przygarną ciekawy, samotny pomysł, „bez właściciela”.
A jakie Ty masz doświadczenia? Czekam na Twój komentarz.
Malwina