Urodziny miałam kilka miesięcy temu, a do następnych zostało jeszcze trochę czasu. Może to nadchodząca jesień (jeszcze nie życia, póki co ta kalendarzowa), a może obejrzana kilka dni temu trzecia część Bridget Jones, sprawiły że naszedł mnie refleksyjny nastrój.
Z Bridget łączy mnie właściwie tylko jedno – wiek. Lubię ją jednak, za odwagę bycia sobą i uroczy dystans do siebie. Tak czy owak, popijając gorącą herbatę z sokiem malinowym i imbirem (może powinno to być białe wino?) doszłam do wniosku, że lubię swoje życie.
Czasem łapię się na tym, że żałuję, że czegoś nie zrobiłam wcześniej, potem jednak przychodzi refleksja, że wszystko ma swój czas i swoje miejsce. Tak miało być. Wybory, których dokonujemy są zawsze najlepsze na dany moment. Każdy ma swoją drogę, pojedyncze klocki, które wybieramy z wielkiej układanki życia, czasem wydają nam się bez sensu, bezużyteczne. Po latach okazuje się jednak, że zbudowaliśmy z nich fajną budowlę, a każdy z nich znalazł swoje miejsce. By jednak to docenić, potrzeba autorefleksji, dystansu, lepszego poznania i zrozumienia siebie i innych. Mnie bardzo pomogła w tym psychologia, która pchnęła mnie ku rozwojowi.
Z dzisiejszej perspektywy muszę stwierdzić, że najwięcej czasu zajęło mi zbudowanie fundamentów. Jest nimi rodzina, córki, mąż. Zawsze wiedziałam, że wyjdę za mąż, urodzę dzieci. Będę żoną i matką. Nie poświęcałam zbyt wiele uwagi swojej karierze zawodowej. Prawdę mówiąc, nie miałam na siebie pomysłu. Zanim urodziły się dzieci, pracowałam w księgarni, nieruchomościach, sklepie jubilerskim, w kancelarii prawnej. Trochę jak „kobieta pracująca, co żadnej pracy się nie boi”. Brałam to, co przyniósł los.
Po urlopie wychowawczym pomagałam mężowi prowadzić firmę budowlaną. Jednym słowem dawałam się nieść fali, nawet nie próbowałam, niczym serferka jej wykorzystać. To się jednak zmieniło, gdy pewnego dnia, moja przyjaciółka postanowiła pójść na studia psychologiczne. Lubiłam psychologię i trochę jej tego zazdrościłam, ale nie wierzyłam, że to może być także moja droga. Długo przekonywałam siebie, że też mogę. Ostatecznie podjęłam decyzję. Idę na studia.
Uczelnia wybrana, SWPS w Warszawie, świetna szkoła znana z wysokiego poziomu na kierunkach psychologicznych. Psychologia to studia 5 –letnie magisterskie. Padł na mnie blady strach, że nie dam rady, że jestem za stara, że wyrzucę kasę w błoto, i temu podobne. Mój Wewnętrzny Krytyk darł się w mojej głowie, aż w końcu zagłuszył nie tylko Marzyciela, ale także Realistę. Poszłam na studia, i owszem, ale wybrałam wariant bezpieczniejszy 3-letnią Socjologię. Do dziś nie wiem, na czym to bezpieczeństwo miało polegać. Tak się dzieje, kiedy nie potrafimy zarządzać swoimi emocjami i to one przejmują kontrolę. Oczywiście żaden z czarnych scenariuszy się nie sprawdził, dałam radę i to w czołówce. Czasem żałowałam, że stchórzyłam. Jednak te 3 lata bardzo wiele mnie nauczyły. Zdobyłam naprawdę solidne wykształcenie w zakresie psychologii społecznej, bo okazało się że jest jej całkiem sporo na moim kierunku. Socjologia zaś nauczyła mnie patrzeć na człowieka szerzej z uwzględnieniem środowiska, kultury, polityki. Te 3 lata dały mi jednak znacznie więcej. Zaczęłam poznawać siebie od nowa, lepiej rozumieć swoje zachowania. Odkryłam w sobie siłę, ambicję oraz specyficzną intuicję badacza (tak zgrabnie nazwała to moja promotorka). Było to jednak na ten moment za mało, żeby pociągnąć dalej edukację i swoją karierę. Wróciłam do rodzinnego biznesu odważniejsza, bogatsza o nową wiedzę i doświadczenia.
Pewnego dnia, czekając aż moje córki skończą zajęcia, rozmawiałam jak zwykle z innymi mamami. Była wśród nich sporo młodsza, bardzo energiczna dziewczyna. Lubiłam z nią gadać bo miała w sobie dużo pozytywnej energii. Opowiadałam jej, że jak byłam młodą dziewczyną to malowałam moje koleżanki, że lubię to robić, że to byłby fajny pomysł na życie. Jednocześnie wcale nie biorąc pod uwagę, że mogłoby to być moje życie. Na co matka Ania mówi: „to jaki masz problem, czemu nic z tym nie zrobisz?”.
Łał!, to było pytanie genialne w swojej prostocie. Następnego dnia miałam w ręku namiary na poleconą przez matkę Anię wizażystkę, która uczyła w szkole stylizacji i makijażu. Zapisałam się i wkrótce rozpoczęłam naukę. Na początku znowu trochę się wystraszyłam, że inne uczennice są młodsze, zdolniejsze. Szybko jednak zweryfikowałam swoje przekonanie. Po raz kolejny poczułam, że wiedza psychologiczna, którą zdobyłam na studiach, ale także dzięki licznym książkom, przynosi wymierne korzyści. Wtedy też zapadła we mnie bardzo ważna decyzja. Postanowiłam podejmować wyzwania. Obiecałam sobie, że już nigdy strach nie będzie kierował moimi decyzjami. Zrozumiałam, że lęk, obawy są nieodłącznym elementem życia, ale to ja decyduję, czy ucieknę czy zawalczę. Rzuciłam się w wir pracy makijażystki, szło mi całkiem nieźle, zdobywałam praktykę. Po pewnym czasie poczułam jednak, że samo upiększanie ciała to za mało. Atrakcyjny wygląd jest ważny, ale jedynie gdy idzie za tym piękno wewnętrzne. W przeciwnym razie pozostaje jedynie efektownym opakowaniem. I tak pojawiło się w moim życiu kolejne wyzwanie.
Pewnego letniego dnia, zapragnęłam zmienić pracę. Zaczęłam przeglądać ogłoszenia. Jedno wiedziałam, nie będę pracować w korporacji. I nagle bęc, niczym Pomysłowy Dobromir uderzony piłeczką w głowę, dostałam olśnienia. Przecież nie muszę być na etacie, mogę pracować na własny rachunek. Nagle wszystko, niczym kawałki układanki zaczęło układać się w całość. Wizaż, stylizacja, psychologia wszystko do siebie pasuje. Mogę pracować z ludźmi nad ich holistyczną zmianą wizerunku. Przecież to jak wyglądamy, jest wynikiem tego kim jesteśmy. Gdy pracujemy nad tymi dwoma obszarami stajemy się spójni i wiarygodni. Ta jedna myśl uruchomiła ciąg pozytywnych zdarzeń.
Ukończyłam studia magisterskie na kierunku Psychologia i Coaching , tam poznałam wiele fantastycznych, otwartych osób. W ramach wykładów miałam zajęcia trenerskie z Klaudią Pingot. Nie czekając długo, poszłam za ciosem, przeszłam zaawansowane szkolenia u Klaudii, stając się praktykiem coachingu i trenerem. Były to trzy niesamowicie intensywne lata pracy nad sobą, nad swoim warsztatem, nad relacjami. Zdobyłam doświadczenia w pracy z ludźmi i prowadzeniu szkoleń. To taki czas, kiedy oglądasz się wstecz i widzisz jak różne doświadczenia zaczynają tworzyć spójną całość. Wciąż mam chwile słabości, zwątpienia, obaw. Nie wszystko jest tak jak bym chciała. Codziennie jednak uczę się doceniać to co mam.
Nie wiem jak potoczy się dalej moje życie. Wiem jednak, że samoświadomość jaką zdobywamy dzięki pracy nad sobą daje siłę, wiarę i otwartość na nowe, nieznane. Rozbudza pewien rodzaj uważności i empatii dla siebie i innych.
A Ty jakie wyzwanie ostatnio podjęłaś?
Ściskam!
Beata