03/10/2016

Trzy krótkie historie, które skutecznie poprawią Ci humor

Arabella O’Baker
Zapisz się na newsletter i otrzymuj specnewsy

Mam nadzieję, że wybaczysz mi tę zuchwałość. Tak, dziś mam zamiar poprawić Ci humor. Specjalnie dla Ciebie spisuję na szybko, tuż przed snem trzy krótkie historie z życia wzięte. Absolutnie prawdziwe, 100% organic, przeżyte przeze mnie według babcinych sposobów. To chyba endorfiny poganiają moje palce do radosnego wystukiwania tych słów na klawiaturze. Chcę się podzielić z Tobą radością, w myśl zasady, że dzieląc radość ją mnożymy. Czy jakoś tak…

Idzie rak nieborak…

W tym roku postanowiłam działać. Małymi krokami poruszać się konsekwentnie do przodu. Podjęłam wysiłek wspinaczki po szczytach kariery. Jako, że mieszkam w obcym kraju, język jest kluczową kompetencją. Bez tego nie ruszę dalej. Co prawda mówię dobrze (wszyscy mi to powtarzają), ale chcę mówić, myśleć i pisać idealnie. Jak tutejsi. W związku z tym wykorzystuję wszelkie możliwe okazje do nauki. Ponieważ na co dzień zajmuję się Bułą, postanowiłam poszukać nauczycielki angielskiego, która mogłaby przychodzić wieczorami do domu. Pewna Irlandka została mi niespodziewanie polecona. Umówiłyśmy się pośpiesznie tuż po nowym roku. Nie wiedziałam kogo się spodziewać. Wiedziałam tylko, że to miła osoba i powinnam ją polubić. Grunt to dobre nastawienie. Podobno zwiększa to znacząco szanse na przyjazne kontakty w przyszłości. Wybiła 19.00. Zadzwonił telefon. Dziewczyna wyjaśniła, że stoi już pod drzwiami. Pospiesznie ubrałam kurtkę, żeby wyjść jej naprzeciw, ponieważ domofon nie działa (nie wiadomo po co jest zamontowany w takim razie). Młoda blondynka uśmiechnęła się przyjaźnie. Pierwsze lody przełamane. Zaproponowałam kawę, nie odmówiła. Rozgościła się w salonie i rozpoczęłyśmy lekcję. Opowiedziałam jej o swoich językowych potrzebach dość chaotycznie. Ona opowiedziała trochę o sobie. Wspomniała coś o swojej mamie, ale nie zrozumiałam dokładnie. Od zdania do zdania zeszłyśmy na temat śmierci mojej mamy (choć przed tym spotkaniem obiecałam sobie nie poruszać tego tematu przy każdej nowo poznanej osobie). – To był dziwny czas, gdy przeprowadziliśmy się tu rok temu – powiedziałam – moja mama umarła w międzyczasie. – Bardzo mi przykro – odpowiedziała – wiesz, moja mama też umarła niedawno. – Niezwykle Ci współczuję – zdobyłam się na szczyt językowej kurtuazji – co się stało? – Zmarła na raka płuc – wypowiedziała nauczycielka z nostalgią w głosie. Tak zaczęła się ponad dwugodzinna konwersacja, podczas której okazało się, że prawie że w podobnym czasie przeżyłyśmy prawie że taką samą historię. Rak płuc zabija podobnie. Możliwe, że na świecie jest wiele osób z takim doświadczeniem, ale… To było jak grom z jasnego nieba. Wyobraziłam sobie nasze mamy w przestworzach, które spotkały się przypadkiem na papierosa, w sektorze „rak płuc” i postanowiły nas ze sobą spotkać. Może to zwykły przypadek? Nauczycielka przychodzi do dziś, nie tylko na lekcje. Dobrze nam się ze sobą rozmawia nie tylko o śmierci.

Japońsko – irlandzka kooperacja

Zaczęło się niewinnie. W miejskiej bibliotece. Nowy gmach zachęca do wejścia. Zapach starych książek miesza się z zapachem farby i morską bryzą. Chodzę tam z Bułą głównie jak wieje, żeby w cieple rozkoszować się widokiem rozhulanych fal i książek. Wstąpiłyśmy tam pospiesznie tuż po świątecznej przerwie, którą spędziłyśmy w ojczyźnie. Zgarnęłam z półek dość łapczywie kilka książek kucharskich oraz coś bardziej ambitnego. Przy wyjściu zaopatrzyłam się w stertę aktualnych ulotek z zachęcającym tytułem „Events” (Wydarzenia). Podczas Bułowej drzemki usiadłam na spokojnie z filiżanką kawy i zerknęłam do ulotki. Jedno wydarzenie zaciekawiło mnie szczególnie. Lekcje angielskiego, w każdy poniedziałek wieczorem, z magicznym słowem „free” w temacie (czyli za darmo). Na podany email pospiesznie wysłałam zapytanie, czy mogę dołączyć. Szczerze mówiąc nie miałam nadziei, że mają jeszcze wolne miejsca (w końcu to nie lada gratka, darmowe lekcje w bibliotece…). Odpisali od razu, że zapraszają. Poczułam się nieswojo, bo nie miałam argumentu, żeby nie pójść. Poniedziałek nadszedł stosunkowo szybko. Mąż wrócił specjalnie wcześniej z pracy. Ubrałam się elegancko, wymalowałam, wyszykowałam jakby to miało być wydarzenie kwartału. Wylazłam z domu mimo wichury i w 2 minuty byłam już na miejscu. Przywitała mnie starsza pani. Wyglądała dość niepozornie, bez makijażu, w dresie. Okazało się, że tutejszy instytut trzeciego wieku organizuje lekcje dla imigrantów. Szybko pojawiła się też druga kursantka – młoda Brazylijka, pracująca jako AuPaire. Lekcja przebiegła ok, bez większych ekscesów. Wróciłam do domu zadowolona z siebie, że spróbowałam. Tydzień później poszłam na kolejną lekcję. Tym razem wraz ze starszą Irlandką siedziało dwóch mężczyzn. Jeden skośnooki – Japończyk, drugi na oko koło 50-tki – Polak. Nauczycielka prosiła, żebyśmy się przedstawili. Zapytałam z ciekawości kim ona właściwie jest (a raczej była, zanim zaczęła dawać darmowe lekcje w bibliotece dla zabicia emerytalnej nudy zapewne). Powiedziała, że angielskiego uczy dopiero od kilku lat. Wcześniej była graficzką. W pierwszym momencie przebiegła mi przez głowę myśl, że to niemożliwe. Przecież w jej młodości nie było jeszcze internetowych firm, to jak ona mogła być graficzką? Dodała pospiesznie, że przez lata rysowała wraz z innymi irlandzkimi rysownikami „Wojownicze żółwie ninja”, które potem emitowano w TV na całym świecie. – Może znacie? – zapytała. Nie mogłam w to uwierzyć! Ta niepozorna kobieta siedząca naprzeciwko rysowała bajkę z mojego dzieciństwa! W dodatku jedną z ulubionych! Lekcja przebiegła niezwykle ciekawie. Rozmawialiśmy o różnicach kulturowych i o specyfice Irlandii. Wróciłam do domu z uśmiechem na twarzy. Opowiedziałam pospiesznie mężowi, czego się dowiedziałam. Popukał się w czoło: – No jeszcze mi powiedz, że oni tu za rogiem „Żółwie Ninja” rysowali może… – odpowiedział z ironią. – No nie wiem, może coś źle zrozumiałam – zaczęłam się wahać – No ale padło słowo „Ninja Turtles”, słowo daję! – Dobra, dobra, jak to zaraz sprawdzę – odpowiedział z uśmieszkiem, wyciągając telefon. – Masz rację! – ledwo co wypowiedział słowa przez otwarte usta – to niewiarygodne. Poszyliśmy spać. – Może jeszcze spotkasz reżysera „Supermena”, co? – powiedział mi dziś przy śniadaniu z przekąsem. – Nie wiem, może – odpowiedziałam z uśmiechem na twarzy.

Odwiedziny i humor

Po powrocie z biblioteki odczytałam od Siostry wiadomość na Skype: „Ej Siora, nie uwierzysz co się stało”. Serce stanęło mi w gardle, bo Siostra ma ostatnio same złe wiadomości. – O co chodzi – pytam. – Była dziś u nas w domu twoja koleżanka ze studiów. Ciocia (która na co dzień zajmuje się siostrzeńcem) zapisała numer telefonu i email. Prosiła o kontakt – Siostra odpowiedziała przez Skype. – Ale jak to przyszła do domu? Tak po prostu? – zapytałam z niedowierzaniem. – No chyba tak, ciocia tylko przez domofon z nią gadała. Wiesz, jak to jest teraz każdy się może podać za znajomego. – odparła Siostra bez większych emocji. To zabawne, bo nasza znajomość urwała się po studiach niespodziewanie. Próbowałam ją odszukać, ale w internecie nie było śladu. To była bardzo unikalna osoba i taka też była to znajomość. Wiele razy idąc gdzieś pospiesznie zatrzymywałam się nagle w półkroku, aby pomyśleć, że można by się tak kiedyś jeszcze spotkać… Nawet ostatnio przy pięknej pogodzie, która zaskoczyła nas pomiędzy jednym a drugim atakiem huraganu, pomyślałam to życzenie znowu. Zupełnie bez większych nadziei na spełnienie… Nazajutrz wysłałam koleżance entuzjastycznego emaila. Szybko dostałam również radosną odpowiedź. Okazało się, że wiele razy, lecz bezskutecznie próbowała mnie znaleźć w internecie. W końcu wpisała w gogle moje imię, nazwisko i ulicę, na której mieszkałam (tyle pamiętała). Wyskoczyły jej dane mojej pożal się boże firmy, którą założyłam kiedyś na prośbę jednego z pracodawców i zamknęłam na prośbę kolejnego. Może nic nie dzieje się bez przyczyny?  Zobaczymy się na skype za dwa dni. Nie mogę się doczekać. Tak po prostu. I nie mogę w to uwierzyć, tak po prostu. Spotkania zawsze poprawiają humor. Czasem zwykła rozmowa z drugim człowiekiem może działać lepiej niż prozac. Uzmysłowiłam sobie właśnie, że życie potrafi być miłe. Małe przyjemności budują dobre samopoczucie, dzięki któremu mamy energię na więcej i więcej. Wszechświat nagle spełnia nasze marzenia. Na świecie jest tylu ludzi, a ich drogi krzyżują się niespodziewanie w przeróżnych konfiguracjach. Zachwycam się dziś przypadkiem, uśmiecham się na dobranoc. Życzę Tobie kolorowych snów i miłych niespodzianek. Nie mogę się doczekać, kiedy „przypadkiem” się spotkamy… Jeśli tylko zechcesz czekam w komentarzu na Twoją “przypadkową” historię SpecBabko 🙂 Arabella